Gdy rok temu Barack Obama stanął na schodach przed Kapitolem, by złożyć prezydencką przysięgę, w nieprzebranych tłumach, jakich nie widziano w tym miejscu od dziesięcioleci, panowało pełne oczekiwania podniecenie. Wielu Amerykanów było przekonanych, że w trudnym dla kraju momencie stery władzy przejmuje ktoś wyjątkowy.
Jak wynika z badań Gallupa, społeczne poparcie dla Obamy spadło od tamtego czasu z 64 do 50 procent. W niektórych sondażach ten spadek jest jeszcze gwałtowniejszy, bo zaczyna się wyżej, a kończy niżej. Ekscytacja rządami Obamy wydaje się odległym wspomnieniem. Teraz prezydent i jego partia muszą się martwić nawet o utrzymanie senackiego mandatu po Tedzie Kennedym w tradycyjnie demokratycznym stanie Massachusetts (gdy zamykaliśmy to wydanie, wyniki wczorajszych wyborów uzupełniających nie były znane).
[srodtytul]Pułapka normalności[/srodtytul]
– Największym zaskoczeniem jest to, że nie różni się od jego poprzedników. Okazuje się, że nie potrafi unosić się w powietrzu – mówi znany konserwatywny komentator polityczny, profesor Uniwersytetu Wirginii Larry Sabato. Amerykanie wiedzieli, że stawienie czoła ogromowi zadań stojących przed nowym prezydentem jest zadaniem wprost nadludzkim. Wydawało im się jednak, że Obama jest supermenem. Doświadczenia ostatniego roku nie pozostawiają jednak wątpliwości: nie jest.
Demokraci i sam prezydent twierdzą, że był to udany rok. – Gospodarka ma się lepiej, niż oczekiwaliśmy, a reforma zdrowia zapowiada się jako wielkie osiągnięcie – uważa działacz demokratyczny Bruce Reed. Sam Obama wystawia sobie ocenę „mocne cztery plus”. Większość opinii publicznej najwyraźniej ma inne zdanie. Wyrażanie rozczarowania Obamą jest dziś równie modne, jak niegdyś zachwycanie się nim.