Pierwszy rok byłego supermena

Umiejętność kontrolowania przekazu była najsilniejszą bronią Obamy w wyborach. Dziś jest jego piętą achillesową

Aktualizacja: 20.01.2010 01:43 Publikacja: 19.01.2010 20:02

Figury woskowe przedstawiające Pierwszą parę USA

Figury woskowe przedstawiające Pierwszą parę USA

Foto: AFP

Gdy rok temu Barack Obama stanął na schodach przed Kapitolem, by złożyć prezydencką przysięgę, w nieprzebranych tłumach, jakich nie widziano w tym miejscu od dziesięcioleci, panowało pełne oczekiwania podniecenie. Wielu Amerykanów było przekonanych, że w trudnym dla kraju momencie stery władzy przejmuje ktoś wyjątkowy.

Jak wynika z badań Gallupa, społeczne poparcie dla Obamy spadło od tamtego czasu z 64 do 50 procent. W niektórych sondażach ten spadek jest jeszcze gwałtowniejszy, bo zaczyna się wyżej, a kończy niżej. Ekscytacja rządami Obamy wydaje się odległym wspomnieniem. Teraz prezydent i jego partia muszą się martwić nawet o utrzymanie senackiego mandatu po Tedzie Kennedym w tradycyjnie demokratycznym stanie Massachusetts (gdy zamykaliśmy to wydanie, wyniki wczorajszych wyborów uzupełniających nie były znane).

[srodtytul]Pułapka normalności[/srodtytul]

– Największym zaskoczeniem jest to, że nie różni się od jego poprzedników. Okazuje się, że nie potrafi unosić się w powietrzu – mówi znany konserwatywny komentator polityczny, profesor Uniwersytetu Wirginii Larry Sabato. Amerykanie wiedzieli, że stawienie czoła ogromowi zadań stojących przed nowym prezydentem jest zadaniem wprost nadludzkim. Wydawało im się jednak, że Obama jest supermenem. Doświadczenia ostatniego roku nie pozostawiają jednak wątpliwości: nie jest.

Demokraci i sam prezydent twierdzą, że był to udany rok. – Gospodarka ma się lepiej, niż oczekiwaliśmy, a reforma zdrowia zapowiada się jako wielkie osiągnięcie – uważa działacz demokratyczny Bruce Reed. Sam Obama wystawia sobie ocenę „mocne cztery plus”. Większość opinii publicznej najwyraźniej ma inne zdanie. Wyrażanie rozczarowania Obamą jest dziś równie modne, jak niegdyś zachwycanie się nim.

Po części jest to zjawisko naturalne i dobrze znane z czasów prezydentury George’a W. Busha. Amerykanie niespecjalnie protestowali na przykład przeciw metodom walki z terrorystami do czasu, gdy poczuli się na tyle bezpiecznie, że nagle metody te zaczęły ich bulwersować. Podobnie jest teraz z kryzysem gospodarczym.

Gdy Obama dochodził do władzy, wielu wydawało się, że krajowi grozi powtórka z wielkiej depresji – długie kolejki do garkuchni, masowe samobójstwa bankrutów, megakrach na giełdzie. Ale nic takiego się nie stało. Przed rokiem aż 85 procent Amerykanów było niezadowolonych z kierunku, w jakim zmierzał ich kraj. Dziś niezadowolonych jest o 10 punktów procentowych mniej. Zamiast katastrofy jest więc lekki wzrost optymizmu. Rok temu uznano by to za cud. Ale od tamtej pory strach minął i wymagania są wyższe.

[srodtytul]Groźna słabość[/srodtytul]

Jak wynika z sondaży, jednym z głównych powodów niezadowolenia z Obamy jest jego projekt reformy zdrowia. Świadczyć to może o tym, że wyborcy nie słuchali jego zapowiedzi jako kandydata. Podczas kampanii bardzo wyraźnie powtarzał, co zamierza zrobić. Choć dla przeciwników reformy pachnie ona zbyt mocno socjalizmem i oznacza gigantyczne wydatki, to dla Obamy i znacznej części jego elektoratu byłaby gigantycznym sukcesem politycznym, zwieńczeniem wieloletnich starań o powszechną opiekę zdrowotną.

Rozwiązanie większości problemów, przed którymi stanął Obama – od gospodarki po dwie wojny – wymaga znacznie więcej czasu niż jeden rok. Na wystawianie ostatecznych ocen jest za wcześnie. Wydaje się, że prawdziwym problemem Obamy jest dziś słabość przekazu. Wielki komunikator z czasów kampanii najwyraźniej kiepsko czuje się w odizolowanej od świata bańce Białego Domu. Jego styl podejmowania decyzji – długie rozważanie wszystkich za i przeciw – często sprawia wrażenie niepewności. Nie zawsze potrafi przekazać Ameryce i światu ich znaczenie, czego dowodem było zamieszanie towarzyszące ogłoszeniu nowej koncepcji tarczy.

Ta słabość komunikacji, sprawiająca nierzadko wrażenie słabości tak prezydenta, jak i jego kraju, jest szczególnie niebezpieczna w polityce zagranicznej. Może bowiem działać ośmielająco na wszystkich tych, którzy mają chrapkę, by na niej skorzystać.

masz pytanie, wyślij e-mail do autora

[mail=p.gillert@rp.pl]p.gillert@rp.pl[/mail]

Gdy rok temu Barack Obama stanął na schodach przed Kapitolem, by złożyć prezydencką przysięgę, w nieprzebranych tłumach, jakich nie widziano w tym miejscu od dziesięcioleci, panowało pełne oczekiwania podniecenie. Wielu Amerykanów było przekonanych, że w trudnym dla kraju momencie stery władzy przejmuje ktoś wyjątkowy.

Jak wynika z badań Gallupa, społeczne poparcie dla Obamy spadło od tamtego czasu z 64 do 50 procent. W niektórych sondażach ten spadek jest jeszcze gwałtowniejszy, bo zaczyna się wyżej, a kończy niżej. Ekscytacja rządami Obamy wydaje się odległym wspomnieniem. Teraz prezydent i jego partia muszą się martwić nawet o utrzymanie senackiego mandatu po Tedzie Kennedym w tradycyjnie demokratycznym stanie Massachusetts (gdy zamykaliśmy to wydanie, wyniki wczorajszych wyborów uzupełniających nie były znane).

Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1024
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1023
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1022
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1021
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1020