Wiadomość o rozpadzie małżeństwa Bettiny i Christiana Wulffów pojawiła się wprawdzie niespodziewanie, ale jakby na nią czekano i właściwie nikogo nie zaskoczyła.
Jako pierwszy pośpieszył z informacją bulwarowy „Bild", ten sam, który przyczynił się w przeszłości najbardziej do pogrążenia prezydenta RFN. Zresztą na jego własne życzenie, bo rozmiar jego błędów, nadużyć graniczących z korupcją i nieudolności w obronie jest doprawdy porażający i mówi znacznie więcej o stosunkach panujących na styku niemieckiej polityki i biznesu niż niejedna demaskatorska rozprawa z establishmentem zalegająca na półkach niemieckich księgarń.
Na prezydencie nie pozostawiono suchej nitki i zaszczuty nie miał innego wyjścia jak dymisja.
Zniknął ze sceny, zaszywając się wraz z rodziną w zaciszu skromnego domu w Großburgwedel w pobliżu Hanoweru. Nabył go za pożyczone w niejasnych okolicznościach od swych bogatych przyjaciół pół miliona euro, co uruchomiło całą lawinę wydarzeń prowadzących do jego upadku. Okazało się, że jako premier Dolnej Saksonii żył nierzadko na koszt zaprzyjaźnionych milionerów. Korzystał z ich luksusowych rezydencji i finansowej pomocy w kampanii wyborczej. Konkretnie nie wiadomo, jak się odwdzięczał, ale to już mało kogo interesuje. Śledztwo toczy się nadal. Gdy składał dymisję, nikt go nie żałował .
Winna Bettina
Dzisiaj, gdy rozpadło się jego małżeństwo, media zmieniają front. „W jaki sposób Bettina Wullf doprowadziła do demontażu swego małżeństwa" – tak zatytułował kilka dni temu „Süddeutsche Zeitung" artykuł będący wyliczanką nieprawości, jakich miała się dopuścić była First Lady.