Rz: Przez półtora roku był pan zakładnikiem w Iranie. Jak wyglądała niewola?
Bruce Laingen :
W czasie II wojny światowej służyłem w marynarce, ryzykowałem życie. Być żołnierzem jest znacznie łatwiej niż zakładnikiem. Ja i dwóch moich zastępców byliśmy przetrzymywani przez cały ten czas w jednym z pokoi MSZ. Najbardziej obawiałem się, że rozjuszony tłum przed budynkiem, którego okrzyki do nas docierały, wtargnie do środka i nas zlinczuje. Byłem natomiast spokojny, że nie zamordują nas władze Iranu. Dla nich stanowiliśmy wartość tylko żywi: mogli się starać przehandlować nas za ustępstwa USA, próbować indoktrynować.
Jak was traktowano?
Pozwalano nam raz dziennie wyjść do ogrodu. Jedzenie było przyzwoite: ryż, na śniadanie chleb, herbata, czasem ser i jajka. Mieliśmy też dostęp do książek, choć nie zawsze tych, które chcieliśmy. Część strażników była nawet miła. W Iranie i wówczas, i dziś, w rządzie zwalczają się różne frakcje. Jedna nie wie, co robi druga. Miałem w ministerstwie kilku znajomych dość przyjaźnie nastawionych do Ameryki. Dzięki nim w pierwszych miesiącach niewoli mogłem słuchać radia, czasem czytać gazety. Co jakiś czas pozwalano mi rozmawiać przez telefon z żoną, dostawałem listy z Ameryki. To się skończyło, gdy prezydent Jimmy Carter podjął nieudaną próbę uwolnienia nas siłą.