Pierwszych 20 osób już odebrało rekompensaty. Osobiście wręczył im je premier Calin Popescu Tariceanu.
Odszkodowania przysługują 5107 osobom i instytucjom, których majątek przestał istnieć albo niemożliwy jest jego zwrot. – Chodzi o budynki szpitali, szkół, uniwersytetów, muzeów – tłumaczy „Rz” Andrei Muraro z rumuńskiego Instytutu Badania Zbrodni Komunistycznych. – Na przykład w Jassach na północnym wschodzie niemożliwy jest zwrot gmachu opery, który kiedyś należał do Kościoła katolickiego. Nie ma innego budynku, gdzie można byłoby ją przenieść. Dlatego stowarzyszenie katolików dostanie pieniądze.
Rumuński rząd powołał również do życia specjalny fundusz nieruchomości, który ma być notowany na giełdzie w Bukareszcie. Oprócz gotówki w ramach rekompensaty Rumuni będą mogli otrzymać w nim udziały. – To oczywiście duży krok naprzód, bo wreszcie rząd przyznał, że komunistyczny reżim bezprawnie zabrał ludziom domy lub ziemię. Ale pieniądze są znacznie mniejsze niż wartość utraconych budynków. Poszkodowani nie są szczęśliwi. Ale wielu mówi, że lepsze to niż nic – mówi Muraro.
Rumunia nie mogła uporać się z tym problemem od 1989 roku. Wielu dawnych właścicieli na własną rękę próbowało walczyć o zwrot mienia. Bezskutecznie. Dopiero w 2001 r. weszła w życie pierwsza ustawa o restytucji. Niektórzy odzyskali majątki, np. do Habsburgów wrócił tzw. zamek Drakuli. Inni nie mieli szczęścia, bo choć sądy uznały ich prawo, w praktyce zwrot był niemożliwy.
Nowe prawo dotyczące odszkodowań zostało uchwalone w 2005 r., ale pierwsi poszkodowani odebrali gotówkę dopiero w ostatni wtorek. Rząd kilka razy przesuwał ostateczny termin składania podań. W mediach toczyła się w tej sprawie burzliwa dyskusja.