„Prosimy o umiarkowane spożycie alkoholu. Pijaństwa nie będziemy tolerować” – to punkt regulaminu imprezy, która odbędzie się w sobotę w hotelu dla Polaków w holenderskim miasteczku Wateringen. Lista zasad wisi przy windzie kilkupiętrowego nowego budynku wzniesionego specjalnie dla polskich robotników pracujących w niezliczonych szklarniach między Rotterdamem a Hagą.
15 grudnia, z okazji uroczystej inauguracji hotelu, mieszkańcy muszą się wbić w „czyste koszulki firmowe Groen Flex” (agencji pracy tymczasowej), a na ręce założyć bransoletki „od Michela”. Ponieważ obiekt odwiedzą znamienici goście, np. burmistrz miasteczka, Polakom przypomina się o „odpowiednim zachowaniu”. Wcześniej muszą zabrać swoje samochody z parkingu przed hotelem. Na ich miejscach staną czyściutkie auta firmowe Groen Flex.
– Polacy nie są gorsi od innych nacji. Jak zawsze w takim przypadku może 10 procent stwarza problemy – mówi Erik Zanfigh, szef hotelu reprezentujący firmę Groen Flex.
Ale na wszelki wypadek hotel ma szczegółowy regulamin. Palić w pokojach nie można, po 23 obowiązuje cisza nocna (wyjątkiem są wieczory piątkowe i sobotnie), a firma ma prawo raz w tygodniu zbadać zawartość alkoholu we krwi pracownika. Jeśli dwukrotnie będzie wyższy niż 0,5 promila, to Polak może pakować walizki. Brzmi to jak regulamin obozu wojskowego, lecz nie słychać gremialnych narzekań. – Praca ciężka, ale hotel przyjemny – mówi nam pan Ryszard. Niewielkie schludne pokoiki z łazienkami, w których mieszka od dwóch do czterech osób. Na dole stołówka, w której wyżywienie kosztuje 15 euro.
– Na rękę dostaję 800 euro. W Polsce zarabiałem 1200 zł, a tylko na paliwo, by dojechać do pracy, wydawałem 200 zł – mówi pan Ryszard. A Groen Flex daje pracę, kwateruje, karmi i jeszcze mikrobusami rozwozi Polaków do okolicznych szklarni. Niektórzy mają jednak dość. – Przepracowałem rok. Starczy. Płacą coraz mniej – opowiada Krzysztof, który był spawaczem w Gorzowie. – Po świętach wracam do domu, już mam pracę.