W Kalifornii we wtorkowych prawyborach wzięła udział co najmniej połowa zarejestrowanych wyborców. W jednym z hrabstw sędzia przedłużył głosowanie o pół godziny, bo przed wieloma punktami wyborczymi stały długie kolejki. W niektórych okręgach zabrakło kart do głosowania.

Tydzień wcześniej na Florydzie w demokratycznych prawyborach wzięła udział rekordowa liczba głosujących, mimo że z powodu kary, jaką nałożyło na ten stan kierownictwo partii, jej kandydaci nie prowadzili tam kampanii, a stan nie będzie miał głosu podczas konwencji.

– Dlaczego nie zrobimy tego dnia dniem wolnym od pracy? Tak się robi w wielu krajach – denerwował się we wtorkowy wieczór słuchacz lokalnej stacji radiowej w Nowym Jorku. Żaden z uczestników programu nie zwrócił uwagi, że wybory odbędą się dopiero w listopadzie, a wewnątrzpartyjne prawybory rzadko gdzie na świecie są przedmiotem szerszego zainteresowania obywateli.– Mam wrażenie, jakby to były najważniejsze wybory w moim życiu, a przecież to dopiero faza wstępna – przyznał jeden z nowojorczyków, wychodząc z lokalu wyborczego.

Po raz pierwszy od 1928 roku do walki o Biały Dom nie staje ani urzędujący prezydent, ani dotychczasowy wiceprezydent. Otworzyło to pole dla wielu kandydatów po obu stronach sceny politycznej. Wielu Amerykanów ma też poczucie, że po siedmiu latach rządów obecnej administracji kraj zaczyna się staczać w przepaść. Co więcej, po stronie demokratów do walki stanęło dwoje kandydatów, którzy wywołują tak samo wielką ekscytację elektoratu.

Tradycyjnie walka o nominację kończyła się już po paru, góra parunastu stanach. Kluczowe były zwycięstwa w kilku pierwszych: Iowa, New Hampshire czy Karolinie Południowej. Teraz nawet po największym w historii superwtorku, gdy jednego dnia głosowało ponad 20 stanów, losy kampanii są otwarte. Znaczenie uzyskują także stany, w których dotąd prawybory były jedynie nudną formalnością. Piotr Gillert z Nowego Jorku