Niepokojące dochodzą do nas wieści po irlandzkim referendum o traktacie europejskim. Dowiadujemy się oto, z tekstu Adama Michnika („Gazeta Wyborcza”, 14 czerwca), że opinia publiczna nagle, nie wiedzieć czemu, „przestała rozumieć sens takich przekształceń”. Przestała i już. Zapewne wskutek szaleństwa lub rozmiękczenia mózgu albo może z oślego uporu. Przez co głosowała niesłusznie.
Co gorsza – i to już naprawdę niepokojące – uczyniła to „wbrew swoim elitom politycznym”. Cóż za bezczelność! I co zrobić z takim nieposłusznym, niesłusznie się zachowującym narodem? Stary to kłopot: elity PRL-owskie też zadawały sobie to pytanie, narzekając na „niesłuszność” narodu.
Po części winne są temu same elity irlandzkie, które „nie umiały wytłumaczyć swojemu społeczeństwu”, jak powinno głosować ani „po co jest potrzebny traktat lizboński”. Ale skoro opinia publiczna „przestała” to rozumieć, to przypuszczalnie kiedyś rozumiała, a teraz zapomniała. Więc może elity po prostu zaniedbały to przypomnieć? Żałosne, doprawdy. A może same elity, czy jakieś ich elementy, były niesłuszne? Bywają i takie, niestety.
W tekście Michnika uderza nie tylko brak prawdziwej treści, którą zastępują puste hasła, nie tylko bełkotliwość, ale najbardziej ton – ton nieukrywanej pogardy
I co teraz począć? Trudno, trzeba to raz jeszcze opinii publicznej wytłumaczyć. Tłumaczyć jej „nieprzerwanie”, że tkwi w błędzie. Aż biedaczka zrozumie. Ciężkie i żmudne, doprawdy, jest życie elit politycznych. Nie wolno bowiem zasłaniać się, jak zwykli to czynić „autokratyczni przywódcy”, rezultatami plebiscytu. Jeśli wyniki referendum są niesłuszne, należy je ignorować – zresztą dla zdrowo myślących ludzi jest to oczywiste – a samo głosowanie nazwać plebiscytem.