– Z politycznego i militarnego punktu widzenia nasz pięcioletni pobyt w Iraku jest ewidentnym sukcesem – przekonywał w sobotę w Diwanii minister obrony Bogdan Klich. Jego zdaniem „Polska dzięki tej operacji weszła do pierwszej ligi państw, które za pomocą działań wojskowych za granicą osiągają cele w polityce zagranicznej”. – Nasza pozycja w NATO i UE jest teraz znacznie wyższa i taka pozostanie – podkreślał. Zupełnie inna jest też teraz polska armia.
O tym, że dobrze zrobiliśmy, wysyłając żołnierzy do Iraku, przekonani są polscy politycy od lewa do prawa. – Ta decyzja się opłaciła. Można przypominać, że kosztowała nas 800 milionów złotych, ale spójrzmy na to inaczej: za te pieniądze wyszkoliliśmy 15 tysięcy polskich żołnierzy. Na pewno było warto, szczególnie że część kosztów pokryli Amerykanie – podkreśla w rozmowie z „Rz” Jerzy Szmajdziński, minister obrony w lewicowym rządzie Leszka Millera, który podjął decyzję o przystąpieniu Polski do misji.
Także zdaniem szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego Władysława Stasiaka wojsko zdobyło bezcenne doświadczenie. – W 2003 roku Polacy nie mieli żadnych doświadczeń w prowadzeniu dużych operacji i współpracy z wojskami innych krajów – przypomina. – Dzięki Irakowi zaczęło być więcej wojska w wojsku, mamy ludzi, którzy są świadomi zagrożenia.
Politycy przyznają jednak równie zgodnie, że – wbrew oczekiwaniom – Polska nie odniosła z racji udziału w wojnie korzyści gospodarczych. Wzajemnie obarczają się winą. Według Klicha odpowiedzialny jest rząd Millera. – To tamten rząd, zanim podjął decyzję o przystąpieniu kraju do operacji irackiej u boku Amerykanów, powinien z nimi przeprowadzić męską rozmowę o tym, co z tego będziemy mieli – uważa minister.
– Pan Klich nic nie zrobił, żeby zadbać o naszą obecność gospodarczą po opuszczeniu Iraku. A pan Sikorski, który jest w rządzie z panem Klichem, powiedział, że misja zostanie przedłużona, jeśli dostaniemy dostęp do pól naftowych. I co dostaliśmy? – odcina się w rozmowie z „Rz” Jerzy Szmajdziński.