Fionnuala odpowiadała niezmiennie: „Jestem dziennikarką, reporterką i moim zadaniem jest przedstawiania faktów, a nie wypowiadanie własnych opinii”. Ta prosta definicja dziennikarstwa spotykała się ze zdumieniem i niezrozumieniem polskich zawodowców. Rola polskiego dziennikarza polega bowiem nie na przedstawianiu faktów, ale na wymyślaniu ich własnej interpretacji, mającej świadczyć o wielkości reportera. Dobrze było to widać w czasie niedawnej kampanii wyborczej w Stanach Zjednoczonych, do której polskie media delegowały całe stada dziennikarzy.
Przylatuje oto Mały Jasio Reporter (Jasio Reporter jest postacią zbiorową i proszę nie doszukiwać się tu powiązań z konkretną osobą) do USA nazywanych Ameryką. Wysiada na lotnisku, gdzie jest obwąchiwany przez psa sprawdzającego, czy nie przywiózł narkotyków, co do których tutejsze przepisy są bardzo ostre. Ale Mały Jasio Reporter o tym nie wie, więc relacjonuje swoje pierwsze wrażenia o tym, jak już na lotnisku przybyszów szczują psami.
Jasio Reporter jedzie do Nowego Jorku. – Ojej, ale te domy są wysokie, z ulicy nie widać wyższych pięter – dziwi się. – To pewnie dlatego, żeby nie było widać, że tynk od nich odlatuje. I szybciutko raportuje, że Ameryka rozsypuje się na kawałki. – Ojej – konstatuje za chwilę – samochodów nieco więcej niż w Warszawie. I nadaje do kraju, że gospodarka amerykańska jest już tak osłabiona, że samochody można dostać za pół ceny.
Oburza się też, że żądają od niego ID, czyli dokumentu ze zdjęciem, jak chce kupić piwo. Nie przychodzi mu przy tym do głowy, że może na świecie istnieje kraj, w którym nie wszyscy mają dostęp do alkoholu. A kiedy kelnerka oferuje mu później drugie piwo, już bez sprawdzania ID, jest przekonany, że zrobiła to z poczucia winy.
Jasio idzie następnie do Starbucksa, gdzie – o zgrozo – kelnerka nie zwraca się do niego per: „Szanowy Panie Redaktorze”, tylko mówi „Cześć, jak masz na imię”. Czyli dokładnie tak, jak wszyscy w Ameryce mówią do siebie. Poruszony takim traktowaniem Jasio zamiast zamówić zwykłą kawę, prosi o jakąś mieszankę płynów i wychodzi wściekły, że uczestniczy w „teatrze absurdu”. W tym nastroju zabiera się do przepytywania innych tubylców, więc nic dziwnego, że każdą próbę wytłumaczenia amerykańskiej rzeczywistości traktuje – i raportuje – jako próbę wytłumaczenia się Ameryki z win wobec świata. I wobec Jasia Reportera oczywiście.