W sobotę i niedzielę izraelskie lotnictwo dokonało zmasowanych nalotów na ośrodki Hamasu w Strefie Gazy, palestyńskim terytorium opanowanym przez islamskich ekstremistów. Zginęło blisko 300 osób, a 800 zostało rannych. Ofiary to w większości bojownicy organizacji, ale zabici i ranni są także wśród cywilów. Palestyńskie szpitale wypełniły się potrzebującymi pomocy medycznej kobietami i dziećmi.
Atak Izraela jest odpowiedzią na ostrzał prowadzony przez Hamas. Ostatnio na izraelskie miasta i wioski spadało kilkadziesiąt pocisków moździerzowych i rakiet dziennie. – Nadszedł czas, aby położyć temu kres. Nadszedł czas na walkę – ogłosił minister obrony Ehud Barak. Izraelczycy koncentrują siły i lada dzień mają przystąpić do lądowej inwazji.
Czy uda się ograniczyć konflikt tylko do niewielkiej Strefy Gazy? Przywódcy Hamasu już wezwali do trzeciej intifady, narodowego powstania. Wydaje się, że słowa te padły na podatny grunt w drugiej części Autonomii Palestyńskiej – na Zachodnim Brzegu Jordanu kontrolowanym przez umiarkowany ruch Fatah. Doszło tam wczoraj do zamieszek i demonstracji.
– Izrael dokonuje ludobójstwa naszych braci ze Strefy. W tej sytuacji podziały odsuwamy na dalszy plan – powiedział „Rz” Mahmoud Abu Alnija, znany działacz Fatah. – Nie wyobrażam sobie, żeby widząc to, co się dzieje w Strefie, Fatah pozostał bierny. Wszystko zmierza do kolejnego powstania – podkreślił inny palestyński działacz Dżamal Juma.
Izraelczycy mają nadzieję, że wewnętrzne podziały między Palestyńczykami uniemożliwią taki scenariusz. – Jesteśmy jednak gotowi na wszystko. Na to, że rakiety zaczną się na nas sypać z Zachodniego Brzegu, Libanu, a nawet Iranu. Na Bliskim Wschodzie żyjemy jak na beczce prochu – powiedział „Rz” izraelski politolog Abraham Diskin.