Wielka historia w wielkim tłumie

Inauguracja 44. prezydenta Stanów Zjednoczonych. Setki tysięcy ludzi pokonały przenikliwe zimno, ścisk i trudy podróży, by zobaczyć w sercu Waszyngtonu zaprzysiężenie Baracka Obamy

Aktualizacja: 21.01.2009 07:37 Publikacja: 21.01.2009 05:04

Barack Hussein Obama, nowy prezydent Stanów Zjednoczonych

Barack Hussein Obama, nowy prezydent Stanów Zjednoczonych

Foto: AP, Ron Edmonds Ron Edmonds

Stojąc na białych schodach Kapitolu pod wielkim błękitnym niebem, Barack Obama położył lewą dłoń na tej samej czerwonej Biblii, na którą przysięgał kiedyś Abraham Lincoln, i uniósł prawą dłoń do góry. Obok, trzymając Biblię, stała wpatrzona w niego Michelle Obama. – Czy jest pan gotowy złożyć ślubowanie? – spytał przewodniczący Sądu Najwyższego John Roberts. Potężny tłum stojący przed budynkiem Kongresu wstrzymał oddech.

[srodtytul]Czerwone, zielone[/srodtytul]

Choć było dopiero południe, większość widzów miała za sobą bardzo długi dzień. Na podwaszyngtońskiej stacji metra West Falls Church kolejki do automatów z biletami stanęły długo przed świtem. Roześmiane od ucha do ucha murzyńskie rodziny z Alabamy i Kalifornii, nieco zahukani przyjezdni z prowincji, bardziej wyspani i wypoczęci od innych miejscowi – tłum bawił się znakomicie, skandując nazwisko nowego prezydenta. Im bliżej centrum, tym ścisk stawał się większy, a tempo jazdy wolniejsze. Na kolejnych stacjach wypełnionych po brzegi ludźmi sprasowani jak sardynki pasażerowie grzecznie, acz stanowczo, odmawiali dopchnięcia “chociaż jednej osoby”. Kilka osób zemdlało.

– Czerwone światło: stop, zielone światło: hop – powtarzała przez megafon melodyjnym głosem jakaś Murzynka z obsługi stacji koło Kapitolu, by zapobiec jej rozsadzeniu przez ludzkie stado. – Czerwone światło: stop, zielone światło: hop – skandował tłum jeszcze chwilę po wyjściu na powierzchnię.

Gdy Obama modlił się rano w kościele, a potem pił herbatę z prezydentem Bushem w Białym Domu, pasażerowie, którzy wsiedli na stacji w Falls Church, wciąż przebijali się przez zatłoczone ulice na Mall, czyli wielki trawnik przed Kongresem.

[wyimek]Nowy prezydent mógł dziś objąć wzrokiem ludzki ocean. Stało przed nim półtora miliona ludzi [/wyimek]

Gdy wreszcie wraz ze szczęśliwcami, którzy mieli wejściówki do zamkniętego sektora tuż pod mównicą, dotarłem na miejsce, zaczęło się długie czekanie na przybycie Obamy. Przenikliwe zimno dawało się wielu poważnie we znaki.

Gdy na ustawionym obok głównej sceny wydarzeń ekranie pojawił się wchodzący do budynku od drugiej strony George W. Bush, pomruk niezadowolenia przeszedł przez tłum.

– Twoja ostatnia godzina! – krzyknął ktoś z lewej. – Ostatnie pół godziny – skorygował ktoś inny. Widok wiceprezydenta Dicka Cheneya, który dzień wcześniej nadwerężył sobie kręgosłup, wwożonego na wózku inwalidzkim wywołał pełne złośliwej satysfakcji chichoty.

[srodtytul]Nieprzebrany ocean[/srodtytul]

Coraz bardziej zziębnięty, rozdygotany tłum obserwował z rosnącym podnieceniem, jak na krzesłach przed Kapitolem zasiadają kolejni kongresmeni, byli prezydenci, obecni przywódcy, a gdy pojawił się w końcu nowy wiceprezydent Joseph Biden, zapadła chwila ciszy i skupienia. Wszystkie oczy skierowane były na drzwi, zza których miał za moment wyjść najważniejszy uczestnik uroczystości. – Obama, Obama, Obama! – rozległo się po chwili z tysięcy gardeł.

Patrząc daleko przed siebie, nowy prezydent mógł objąć wzrokiem nieprzebrany ludzki ocean, który sięgał aż odległego o 3 kilometry pomnika Lincolna. Stało przed nim półtora miliona ludzi wiwatujących i wymachujących chorągiewkami w barwach narodowych.

Obama jak rzadko kiedy sprawiał wrażenie nieco zdenerwowanego. Sędzia Roberts, dla którego było to pierwsze w karierze zaprzysiężenie prezydenta – także. Obaj dwukrotnie zacięli się przy wypowiadaniu słów jednozdaniowej przysięgi. – Tak mi dopomóż Bóg – zakończył Obama.

– Gratulacje, panie prezydencie! – powiedział z ulgą Roberts. Wokół rozniosła się potężna wrzawa, a gdzieś z oddali dobiegły salwy armatnie. Po twarzy paru Murzynek w średnim wieku płynęły łzy.

Inauguracyjne przemówienie Obamy nie wzbudziło jednak entuzjastycznych reakcji słuchaczy – raczej wprawiło ich w zamyślenie. Mówił o tym, że sam nie rozwiąże wszystkich problemów, że każdy Amerykanin musi wziąć na siebie, na swoją miarę część odpowiedzialności za wydźwignięcie kraju z kryzysu.

Po obiedzie w Kongresie, Obama i jego żona przebyli drogę z Kapitolu do Białego Domu, wychodząc dwukrotnie z auta, by idąc piechotą, machać do tysięcy skostniałych, ale szczęśliwych, ludzi zebranych wzdłuż trasy. Gdy zamykaliśmy to wydanie “Rz” przed Białym Domem przechodziła wielka parada z udziałem 10 tysięcy osób.

Oficjalna strona prezydenta USA [link=http://]www.whitehouse.gov[/link]

Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1022
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1021
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1020
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1019
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1017