Wszystko zaczęło się w niedzielę, gdy Chińczycy zatrzymali na południe od wyspy Hainan nieuzbrojony amerykański okręt szpiegowski. Incydent wywołał gwałtowne reakcje obu stron. Pekin oskarżył Amerykanów o prowadzenie wrogich działań w obrębie jego wyłącznej strefy ekonomicznej (do 200 mil morskich od brzegu). Waszyngton odparł, że międzynarodowe prawo zezwala na prowadzenie morskich operacji pokojowych w obrębie tej strefy. USA uważają operacje szpiegowskie (okręt prowadził nasłuch ruchów chińskich łodzi podwodnych) za taką właśnie pokojową działalność.
W środę szefowa amerykańskiej dyplomacji Hillary Clinton, która niedawno mówiła w Pekinie o zbliżeniu między oboma mocarstwami, spotkała się w Waszyngtonie ze swym chińskim odpowiednikiem Yangiem Jiechi. Dzień później w Gabinecie Owalnym chińskiego gościa przyjął sam Barack Obama. Rozmowy miały charakter poufny.
I USA, i Chiny stwierdziły jednak zgodnie, że tego rodzaju starcia źle służą współpracy między obiema potęgami. – Konfrontacja uderza w obie strony – oznajmił Yang podczas wystąpienia w waszyngtońskim Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodowych (CSIS). Mimo deklaracji dobrej woli z obu stron Amerykanie postanowili wysłać w rejon napięć niszczyciel, który ma ochraniać okręt szpiegowski. Chińskie media zareagowały na tę wiadomość, cytując pełne oburzenia wypowiedzi anonimowych źródeł wojskowych.
Jak podkreśla w rozmowie z „Rz” Michael Swaine z Instytutu Fundacji Carnegie w Waszyngtonie, prowadzone od końca lat 90. operacje szpiegowskie u chińskich wybrzeży mają dla Pentagonu kluczowe znaczenie – pozwalają np. ocenić stopień chińskiej gotowości do ewentualnej inwazji na Tajwan.
– Chińczycy, wywołując incydent, nie chcieli raczej testować nowych amerykańskich władz. Prędzej chodziło o wysłanie sygnału pod adresem innych krajów, które roszczą sobie prawa do rejonów tego morza, na przykład Filipin – mówi Swaine. Większość ekspertów jest zdania, że Waszyngton i Pekin mają tak dużo wspólnych interesów, że zrobią wszystko, by uspokoić nastroje.