To wniosek z raportu Komisji Spraw Zagranicznych Senatu USA. Według dokumentu w połowie grudnia 2001 r. przywódca al Kaidy został osaczony w górskiej kryjówce w Afganistanie przez amerykańskie siły. Do dyspozycji dowódców były m.in. oddziały snajperów, a także dywizje piechoty morskiej i armii lądowej.
Sam Osama bin Laden był ponoć wówczas przekonany, że zginie, i napisał testament. Najważniejsi przywódcy sił USA podjęli jednak decyzję o wstrzymaniu zakrojonej na szeroką skalę operacji wojskowej, a poszukiwania przywódcy al Kaidy powierzyli tylko oddziałowi składającemu się z mniej niż stu komandosów wspieranych przez afgańskich sojuszników. Dzięki temu świetnie znający górzyste szlaki oraz system jaskiń i tuneli bin Laden mógł się wymknąć z okrążenia.
„Mniej więcej 16 grudnia, dwa dni po napisaniu testamentu, bin Laden wraz ze świtą ochroniarzy przez nikogo nieniepokojony opuścił Tora Bora i zniknął gdzieś na plemiennych terenach Pakistanu. Zdaniem większości analityków przebywa tam do dziś” – podają autorzy raportu przygotowanego na zlecenie przewodniczącego Komisji Spraw zagranicznych, demokratycznego senatora Johna Kerry’ego. Zauważają też, że amerykańscy dowódcy odrzucili apele o zablokowanie szlaków wiodących do Pakistanu.
Winą za błąd obarczają ekipę George’a W. Busha, wskazując, że decyzję, która pozwoliła liderowi al Kaidy na ucieczkę, podjęli ówczesny sekretarz obrony Donald Rumsfeld oraz głównodowodzący generał Tommy Franks. Rumsfeld miał wówczas przekonywać, że zaangażowanie w operację zbyt wielu żołnierzy zniechęci do Amerykanów lokalną społeczność.
Autorzy raportu przyznają, że schwytanie lub zabicie bin Ladena nie musiałoby doprowadzić do zakończenia wojny z terrorem, ale podkreślają, że jego ucieczka wzmocniła afgańską rebelię. Najsłynniejszy terrorysta świata wciąż przyciąga bowiem fanatyków z całego świata, zapewnia też dopływ do ekstremistów rzeki pieniędzy.