– Chcemy społeczeństwa bez wyzysku i ucisku. Chcemy demokratycznego socjalizmu – te słowa Oskara Lafontaine’a zostały nagrodzone w sobotę burzą oklasków na zjeździe partii Die Linke (Lewica). Dwie trzecie delegatów na zjazd stanowili obywatele dawnej NRD, reszta przyjechała do Rostoku z zachodniej części Niemiec.
Są członkami partii, która powstała zaledwie trzy lata temu z połączenia postkomunistów na wschodzie kraju i dysydentów SPD na zachodzie i od tego czasu odnosi same sukcesy. W Rostoku wybrali nowy tandem przywódczy partii i uzgodnili, że nadal walczyć będą o wprowadzenie w Niemczech socjalizmu z ludzką twarzą. Schorowany Oskar Lafontaine zrezygnował z kierowania partią. Jego miejsce zajął związkowiec z Bawarii Klaus Ernst. Współprzewodniczącą została postkomunistka z Berlina Gesine Lötzsch.
Populiści, demagodzy, lewicowi ekstremiści, niedobitki SED z czasów NRD – tak piszą o ugrupowaniu lewicy niemieckie media. Przypominają, że w czasie kampanii przed niedawnymi wyborami do parlamentu Nadrenii Północnej-Westfalii Lewica domagała się wprowadzenia 30--godzinnego tygodnia pracy, nacjonalizacji banków i koncernów energetycznych, nie mówiąc o minimalnej płacy 10 euro za godzinę, wysokich zasiłkach dla bezrobotnych, jakie istniały przed bolesnymi reformami rządu Gerharda Schrödera (słynny pakiet reform Hartz IV) oraz obniżenia wieku emerytalnego. Kto za to zapłaci? – Bogacze, banki i koncerny – odpowiadają przywódcy partii. Taki program zdobył uznanie wielu Niemców.
Partia ma dziś reprezentantów w parlamentach 13 z 16 niemieckich landów. Współrządzi w Berlinie i Brandenburgii. W Bundestagu o demokratyczny socjalizm walczy jej 76 deputowanych. Partia pokonała właśnie próg wyborczy w Nadrenii Północnej-Westfalii, najludniejszym landzie RFN, w którym mieszka jedna czwarta wyborców. To zasługa 66-letniego Lafontaine’a, byłego szefa SPD i ministra finansów w rządzie Schrödera. Jedenaście lat temu zrezygnował ze wszystkich stanowisk i przystąpił do budowania partii lewicowej na zachód od Łaby. Odniósł sukces. – Na zachodzie lewica jest dziś zdecydowanie bardziej radykalna niż na obszarze dawnej NRD – mówi prof. Klaus Schroeder z Wolnego Uniwersytetu w Berlinie.
Rząd dusz Die Linke na wschodzie Niemiec sprawuje Gregor Gysi, niezrównany mów- ca, były szef postkomunistycznej PDS, w którą przekształciła się po zjednoczeniu partia komunistyczna NRD. Gysi był współpracownikiem Stasi, ale nikomu to już dziś nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie. – Na szczeblu gmin kandydaci z przeszłością agenturalną mają nawet większe szanse wyborcze – mówi prof. Schroeder. Gysi jest pragmatykiem, stara się temperować rewolucyjne nastroje lewicy w zachodniej części Niemiec. Uznaje za nierealistyczne żądanie skrócenia tygodnia pracy. Taka strategia ma zrobić z Die Linke trzecią, po CDU/CSU i SPD, siłę polityczną w wyborach do Bundestagu w 2013 roku, co dałoby jej możliwość udziału w koalicji rządowej. – Nie jest to niemożliwe – ocenia prof. Schroeder.