W maju 2009 roku bombowce B-1 i myśliwce F-18 zostały wezwane na pomoc przez amerykańsko-afgański oddział walczący z talibami w okolicach wioski Gerani w Afganistanie. Na budynki, w których mieli się ukrywać rebelianci, zrzucono m.in. jednotonowe bomby. Zdaniem miejscowych władz w nalocie zabito 140 niewinnych osób, w tym 60 dzieci. Późniejsze śledztwo afgańskiej Komisji Praw Człowieka wykazało, że zginęło 78 cywilów. Amerykanie uznali afgańskie dochodzenie za rzetelne, ale w swoim własnym raporcie stwierdzili, że wśród zabitych było 78 talibów i co najmniej 26 cywilów.
Incydent wywołał kryzys na linii Waszyngton – Kabul. Dowództwo USA przyznało się do popełnienia błędu i zapewniło, że nagranie z nalotu zostanie ujawnione. Do dziś tego jednak nie zrobiono.
– Przygotowujemy się do opublikowania tego nagrania – poinformował założyciel WikiLeaks Julian Assange w e-mailu do swoich sympatyków.
Nie wiadomo, co dokładnie będzie widać na zdjęciach zrobionych z samolotów w trakcie nalotu. Ale nawet sam obraz potężnych eksplozji może wywołać wiele kontrowersji. Władze USA obawiają się, że film wpłynie na dalszy spadek poparcia dla misji w Afganistanie.
– Dziennikarstwo w strefach konfliktu rządzi się specjalnymi zasadami. Należy brać pod uwagę konsekwencje ujawnianych informacji i sposobu ich przekazywania. W tym przypadku nie jest łatwo stwierdzić, czy ujawnienie zdjęć to działanie w interesie publicznym czy na jego szkodę, bo naraża się na szwank powodzenie misji – mówi „Rz” były konsultant Banku Światowego i afgańskiego rządu dr David Connolly z Uniwersytetu w York.