Wczorajsze spotkanie w Białym Domu było zupełnie inne od podobnego szczytu w marcu. Wówczas atmosfera była tak napięta, że Obama i Netanjahu ani na chwilę nie wystąpili przed kamerami. Tym razem obaj przywódcy robili wszystko, by ukryć podziały między nimi i przekonać opinię publiczną, że sojusz obu państw ma się znakomicie.
Podczas konferencji prasowej w Gabinecie Owalnym Obama i Netanjahu zapewniali, że doniesienia o tarciach między władzami obu państw są kompletnie nieprawdziwe. – Stany Zjednoczone nigdy nie zażądają od Izraela działań, które osłabiałyby jego bezpieczeństwo – zapewnił prezydent USA. Wyraził też nadzieję, że pokojowe rozmowy izraelsko-palestyńskie zostaną wznowione “na długo przed” wygasającym we wrześniu moratorium na rozbudowę osiedli żydowskich na Zachodnim Brzegu Jordanu.
Skąd ta zmiana w relacjach? Zdaniem komentatorów liderzy obu państw doszli do wniosku, że choć osobiście się nie lubią, to politycznie się potrzebują. Zarówno po to, by ruszyć z miejsca proces pokojowy, jak i po to, by nie tracić głosów w kraju.
Taka współpraca nie jest łatwa. Obama uchodzi w Izraelu za polityka lewicowego, który uważa, że Izraelczycy powinni złagodzić kurs wobec Palestyńczyków. Stojący na czele prawicowego Likudu Netanjahu jest zaś zwolennikiem twardej linii. W efekcie stosunki między Izraelem a USA – jak to ujął niedawno jeden z izraelskich dyplomatów – stały się najgorsze od 35 lat. Sekretarz stanu Hillary Clinton ostro domagała się wstrzymania rozbudowy żydowskich osiedli na Zachodnim Brzegu. A komentatorzy podkreślali, że Amerykanie już dawno nie zwracali się takim tonem do Izraelczyków. – Niestety, Barack Obama porzucił dotychczasową politykę sojuszu między USA a Izraelem. Zaczął szukać sprzymierzeńców w świecie arabskim i podlizywać się Palestyńczykom – mówi “Rz” izraelski politolog prof. Eitan Gilboa. – Miejmy nadzieję, że zejdzie z tej drogi. Szczególnie że wzbudza to niezadowolenie wśród wielu Amerykanów. Spotkanie z Netanjahu to dobra okazja do naprawienia błędów – dodał.
Sami Izraelczycy nie ułatwiali zadania administracji Obamy. W marcu, podczas wizyty wiceprezydenta Joe Bidena na Bliskim Wschodzie, ogłosili plan budowy 1,6 tys. domów dla Żydów we wschodniej, zamieszkanej przez Arabów, części Jerozolimy. Amerykanie odebrali to jako afront i zareagowali bardzo gwałtownie. Konsternację Białego Domu wywołał też niedawny krwawy szturm izraelskich komandosów na Flotyllę Pokoju. Dopiero wtedy, w geście dobrej woli, Izrael zgodził się na złagodzenie blokady Strefy Gazy, na co naciskali Amerykanie.