Prezydent USA o wykryciu największej od zakończenia zimnej wojny siatki szpiegowskiej wiedział już od lutego. Agenci FBI i CIA pierwszy raz zjawili się wówczas w Białym Domu, aby przekazać informacje dotyczące obserwowanych od lat agentów Moskwy. Już wtedy w nowojorskim sejfie leżał – uaktualniany od lat – zestaw dokumentów w sprawie agentów, które w przypadku decyzji o aresztowaniach mogły być błyskawicznie przekazane do sądu.
W ciągu następnych tygodni oficerowie kontrwywiadu zaczęli alarmować, że trzeba będzie działać szybko, bo część szpiegów szykuje się do wyjazdu z Ameryki. W piątkowe popołudnie, 11 czerwca, Barack Obama zaprosił więc do Gabinetu Owalnego swoich doradców, aby przedyskutować konsekwencje pojmania rosyjskich agentów.
16 dni przed przeprowadzeniem przez funkcjonariuszy FBI nalotu na mieszkania tajnych agentów Moskwy najważniejsi amerykańscy politycy skupili się na tym, jak rozegrać całą sytuację. – Dys- kutowano, co stanie się dzień po aresztowaniach – opowiada anonimowy pracownik Białego Domu dziennikowi „The New York Times”.
Według dziennika już w połowie czerwca pojawił się pomysł, by tę delikatną sytuację rozwiązać za pomocą tradycyjnej wymiany szpiegów. Dzięki temu forsowana przez Obamę polityka poprawy stosunków z Kremlem nie byłaby narażona na nagłe oziębienie.
Obie strony wydałyby więźniów i oficjalnie zapomniały o całej sprawie. I chociaż żadna decyzja wówczas nie zapadła, to rozważania ułatwiły przeprowadzenie całej operacji w rekordowo krótkim czasie. Urzędnicy z Białego Domu zapewniają jednak, że Obama nie poinformował o sprawie prezydenta Rosji Dmitrija Miedwiediewa, choć przyjmował go w Waszyngtonie zaledwie trzy dni przed obławą, która trafiła na pierwsze strony gazet na całym świecie.