[i]Korespondencja z Waszyngtonu[/i]
Głosy kobiet, katolików, mniej zamożnych Amerykanów, a także tak zwanych wyborców niezależnych zapewniły Partii Demokratycznej zwycięstwo w wyborach do Kongresu w 2006 roku, a dwa lata później pozwoliły wprowadzić do Białego Domu Baracka Obamę. Z ostatniego sondażu przeprowadzonego dla dziennika „New York Times” i telewizji CBS News wynika jednak, że demokraci stracili na rzecz republikanów poparcie tych ważnych grup społecznych.
Jeżeli wyniki sondażu potwierdzą się przy urnach 2 listopada, tegoroczne wybory na długo zapiszą się w politycznej historii Ameryki. Na głosy większości pań republikanie nie mogli bowiem liczyć od 1982 roku. Skąd ta zmiana? – Z pewnością kobiety odczuwają ciężar spowolnienia gospodarczego i bezrobocia. Gospodarcze problemy szczególnie mocno dotknęły też samotne matki. Nie przesądzałbym jednak jeszcze o wyniku wyborów – mówi „Rz” Faiz Shakir, wiceprezes waszyngtońskiego Center for American Progress. Jego zdaniem ostateczny wynik zależeć będzie od frekwencji przy urnach. – Jeśli demokratom uda się zmobilizować wystarczająco wielu zwolenników, to będą w stanie utrzymać zarówno kontrolę nad Izbą Reprezentantów, jak i nad Senatem – przekonuje Faiz Shakir.
„New York Times” zauważa, że republikanom udało się obalić tradycyjny pogląd, że rządy demokratów lepiej radzą sobie z tworzeniem nowych miejsc pracy. Mimo szumnych zapowiedzi administracji Obamy bezrobocie w USA wciąż oscyluje w okolicy 9,5 procent. Do tego Partia Republikańska ma wizerunek ugrupowania, któremu łatwiej niż demokratom przyjdzie walka z ogromnym deficytem budżetowym.
Według najnowszego sondażu na republikanów chce zagłosować m.in. większość młodych Amerykanów, którzy dwa lata temu stanowili twardy elektorat obecnego gospodarza Białego Domu. Właśnie z myślą o nich Barack Obama – jako pierwszy urzędujący prezydent – wziął udział w popularnym programie satyrycznym na kanale Comedy Central. Gospodarz „Daily Show” Jon Stewart ma opinię bardziej przychylnego demokratom niż republikanom, ale i tak razem z publicznością wybuchnął śmiechem, gdy prezydent zapytany o to, czy jego slogan „Yes we can” (tak, możemy!) jest nadal aktualny, odpowiedział „yes we can, but…” (tak, możemy, ale…).