Na ulicach Tucson, którego mieszkańcy rzewnie opłakiwali sześcioro zabitych i modlili się o zdrowie rannych w strzelaninie, w weekend pojawiły się tysiące miłośników broni. Brali udział w Gun Show – imprezie, podczas której ok. 200 firm z całych USA sprzedaje broń, amunicję, akcesoria etc. Jej organizatorzy, zanim ogłosili początek zakupów, poświęcili 60 sekund na oddanie hołdu ofiarom tragedii, a flagi opuścili do połowy masztu.
– Te wydarzenia były wyjątkowo tragicznie. Nie miały jednak nic wspólnego z legalnym posiadaniem broni, ale z faktem, że osoba chora psychicznie uzyskała do niej dostęp, choć nie powinna była – tłumaczył „Washington Post” Bob Templeton, główny organizator imprezy.
Prawo w Arizonie rzeczywiście zakazuje sprzedaży broni zarówno chorym psychicznie, jak i narkomanom. Zamachowiec z Arizony nie był jednak zdiagnozowany, a więc nie był na liście osób, które broni mieć nie mogą. Jared Lee Loughner kupił półautomatyczny pistolet z gigantycznym magazynkiem na ponad 30 nabojów, chociaż nie przyjęto go do armii, bo w jego organizmie wykryto obecność narkotyków.
Według „New York Timesa” tego typu tragedie, jak ostatnia strzelanina w Arizonie czy masakra w Virginia Tech (w 2007 roku zginęły 32 osoby), nie wpływają jednak na żądanie ograniczenia dostępu do broni. – Gdyby ten facet wjechał w tłum samochodem i przejechał panią Giffords, to czy apelowalibyśmy teraz o zmianę przepisów dotyczących rejestrowania samochodów? – pytał Philip Van Cleave, szef Virginia Citizens Defense League – organizacji propagującej posiadanie broni.
W Arizonie z pistoletem – ukrytym lub na widoku – można pójść na kawę do Starbucksa, a nawet do baru. Uzbrojony obywatel nie może tylko spożywać alkoholu. Wiele osób się obawia, że rząd wprowadzi jakieś ograniczenia w handlu bronią. W Arizonie i Ohio jej sprzedaż w pierwszy poniedziałek po strzelaninie wzrosła aż o 60 proc., w stanie Nowy Jork o ponad 30 proc., a w Kalifornii – o kilkanaście procent. Popularny jest zwłaszcza użyty przez zamachowca glock.