W czwartek wieczorem RAI 2 jak co tydzień nadawała na żywo najpopularniejszy program publicystyczny Włoch „Anno Zero”. Odcinek poświęcony był skandalom obyczajowym z udziałem premiera Silvia Berlusconiego. Oglądało go aż 30 proc. telewidzów.
Już na samym początku, gdy wyemitowano fragmenty podsłuchanych rozmów telefonicznych uczestniczek frywolnych bankietów u premiera, do programu zadzwonił dyrektor generalny RAI Mauro Masi, zwolennik Berlusconiego. Zarzucił on autorom programu łamanie zasad bezstronności i rzetelności dziennikarskiej oraz odciął się od „Anno Zero” w imieniu własnym i firmy. Prowadzący Michele Santoro wysłuchał uwag, powiedział „dobranoc”, a program potoczył się dalej.
„Anno Zero” nigdy nie grzeszył obiektywizmem i zawsze wymierzony był w Berlusconiego. Premier i jego ludzie kilkakrotnie bezskutecznie starali się o zdjęcie go z anteny. Argumentowali, że w publicznej telewizji opłacanej z abonamentu wszystkich Włochów publicystyka i informacja powinny być politycznie wyważone.
Problem RAI polega na tym, że telewizja publiczna od lat traktowana jest jak polityczny łup. Prowadzący programy publicystyczne nie kryją swoich, na ogół lewicowych, sympatii. To zaś zadaje kłam mitowi, że Berlusconi, właściciel trzech ogólnowłoskich stacji telewizyjnych, kontroluje również media publiczne. W czwartek Santoro zaprosił do studia panią sekretarz największej opozycyjnej Partii Demokratycznej, ale wyprosił przybyłego tam przedstawiciela partii Berlusconiego Lud Wolności. Także na widowni zabrakło miejsc dla zwolenników premiera.
Zupełnie inaczej wygląda sytuacja w głównym wydaniu wieczornych wiadomości w RAI 1, który ma najwyższą oglądalność. Tam rządzi człowiek Berlusconiego Augusto Minzolini, który pozwala sobie na komentarze-filipiki w obronie premiera i ataki na jego wrogów. Podobnie konstruowane są materiały składające się na serwis informacyjny. Jeśli komuś się to nie podoba, może obejrzeć dziennik w RAI 3, gdzie sprawy mają się odwrotnie: premier jest obiektem ciągłych ataków.