Polska przejmuje rotacyjne kierowanie Unią 1 lipca. Kompetencje przewodnictwa są mocno już ograniczone, ale polskie ambicje pozostają duże.
– Znamy traktat lizboński i wiemy, że wzrosła rola europarlamentu w kształtowaniu polityki europejskiej. A kompetencje prezydencji rotacyjnej przeszły częściowo na wysokiego przedstawiciela UE ds. polityki zagranicznej – przyznał wczoraj w Strasburgu Radosław Sikorski, który spędził dzień na spotkaniach z eurodeputowanymi. Za politykę zagraniczną odpowiada Catherine Ashton: to ona, a nie Sikorski, pojedzie do Kairu, gdy trzeba będzie negocjować z miejscowymi władzami. Z kolei na czele Rady UE stoi Herman Van Rompuy i to on, a nie Donald Tusk, będzie gospodarzem unijnych szczytów, najważniejszych politycznych wydarzeń w unijnym kalendarzu. Polacy będą kierowali radami ministrów we wszystkich dziedzinach oprócz polityki zagranicznej. A w najważniejszej w dobie kryzysu radzie ministrów finansów kluczową rolę odgrywają państwa strefy euro, w której nas nie ma.
Jednak dla Polski to pierwsza w historii unijna prezydencja i dlatego rząd chciałby zostawić polski ślad. Jest na to szansa, bo na czas naszego kierowania Unią może przypaść zakończenie negocjacji z Chorwacją. Akurat rozszerzenie pozostało domeną prezydencji rotacyjnej. – Chcemy dokończyć negocjacje członkowskie z Chorwacją i pchnąć do przodu rozmowy z innymi krajami bałkańskimi – powiedział szef polskiego MSZ.
Kolejnym polskim priorytetem jest bezpieczeństwo. Polska, Francja i Niemcy były kilka tygodni temu sygnatariuszami tzw. listu weimarskiego, który postuluje większą współpracę UE w dziedzinie obronności. – List został pozytywnie przyjęty. Inicjujemy coś, co może się stać kolejnym wielkim projektem unijnym – uważa Sikorski. Polska tradycyjnie jest zwolennikiem unijnej armii i autentycznej obecności sił UE w miejscach, gdzie trzeba rozwiązywać konflikty. W takim myśleniu najbardziej po drodze jest nam z Francją, choć akurat dla Paryża – inaczej niż dla Warszawy – UE widziana jest jako alternatywa dla NATO: dobra, bo bez Amerykanów.
Polski minister ma świadomość, że jego dziedzina, czyli polityka zagraniczna, jest teraz w rękach Catherine Ashton. Skromnie zadeklarował więc, że gotów jest ją wspierać. – Jesteśmy gotowi pomagać w takich sytuacjach, jak wydarzenia w Tunezji, Egipcie czy sfałszowane wybory na Białorusi – powiedział. Jak argumentował, mamy w tej dziedzinie szczególnie dużo do powiedzenia, bo „walczyliśmy o demokrację i wiemy, jak się nią dzielić z innymi”.