Rewolta oburzonych

Główne place kilkudziesięciu miast okupują tysiące demonstrantów

Publikacja: 19.05.2011 20:39

Protestujący na placu Katalońskim w Barcelonie malują karykatury czołowych hiszpańskich polityków

Protestujący na placu Katalońskim w Barcelonie malują karykatury czołowych hiszpańskich polityków

Foto: AFP

Nazwali siebie Ruchem 15 Maja, bo wtedy wyszli pierwszy raz na ulicę. Twierdzą, że nie reprezentują żadnej opcji politycznej, żądają tylko „prawdziwej demokracji". Będą manifestować do niedzieli, kiedy w Hiszpanii odbędą się wybory samorządowe. Prawo wyborcze zabrania organizowania w tę sobotę i niedzielę pikiet, protestów i manifestacji. Protest może się zakończyć interwencją policji.

Słynny barceloński plac Kataloński przypomina ogromne obozowisko. Usiany namiotami, stolikami kempingowymi i kartonami, na których leżą śpiwory. Nad placem ktoś powiesił wielki transparent: „plac Kataloński = plac Tahrir". Dwa dni temu noc spędziło tu 150 osób, noc ze środy na czwartek – już ponad 1000. Trudno przecisnąć się przez tłum, bo setki ludzi ustawiają się w kolejkach do stolików, by podpisać „listę oburzonych". To dokument, w którym domagają się zmiany kierunków hiszpańskiej polityki i gospodarki.

– Mam 74 lata, nie zostało mi wiele życia, ale ci młodzi mają przed sobą całą przyszłość, muszą o nią walczyć. Dlatego przyszłam, żeby ich poprzeć – mówi „Rz" Juana Riboll, która utrzymuje się ze skromnej emerytury.

Pau jest studentem trzeciego roku biologii. Od dwóch dni śpi na placu, bo wierzy, że nareszcie rozpoczął się prawdziwy protest, „a nie kolejny strajk, sterowany przez związki zawodowe i partie".

– Politycy to mumie. Jedyne, co ich interesuje, to utrzymanie swojej pozycji i korzystanie z przywilejów. Nie robią nic, by rozwiązać rzeczywiste problemy, z których pierwszym jest bezrobocie. Studiuję, ale nie mam żadnych perspektyw – skarży się student.

Młodzi ludzie są w Hiszpanii najbardziej dotknięci bezrobociem. Pracy nie ma 44 proc. osób od 18. do 30. roku życia. Wszystkich bezrobotnych jest prawie 5 milionów (22 proc. ludności zawodowo czynnej).

– Dlatego tu jestem – mówi Montse Rives, która półtora roku temu straciła pracę. – Mam 48 lat i mimo że uchodzę za dobrego informatyka, jestem za stara, żeby ktoś mnie zatrudnił. Pracowałam w firmie komputerowej, ale upadła, bo bank nie chciał dać jej kredytu – wyjaśnia.

Banki i partie polityczne są zdaniem „oburzonych" winne obecnej sytuacji Hiszpanii, dlatego wśród żądań, które – jak zapewniają – wkrótce sformułują, jest zakaz wypłat milionowych premii dyrektorom banków i członkom rad nadzorczych.

O wiele więcej osób okupuje madrycki plac Puerta del Sol. Nie pomogły apele władz miasta ani ostrzeżenie Komisji Wyborczej, że protestujący powinni się rozejść. „Oburzonych" przybywa. Wczoraj były ich trzy tysiące.

– Dlaczego nie pójdziemy pod parlament? – pytał jeden z demonstrantów. – Żeby go zająć, czy żeby spalić? – odpowiedział inny. Mimo to protestujący zapewniają, że są pacyfistami. Nie chcą ani agresji, ani politycznych etykietek.

Kiedy ubiegający się w niedzielnych wyborach o stanowisko burmistrza Madrytu socjalista Tomas Gomez próbował przemawiać, został natychmiast wyproszony z Puerta del Sol. Podobny los spotkał grupę chłopaków uzbrojonych w kije bejsbolowe.

Politycy, zwłaszcza rządzący socjaliści, mają jednak i tak nie lada problem. Prawdopodobnie będą musieli w końcu zaakceptować obecność „oburzonych" podczas wyborów.

– My, podobnie jak Egipcjanie z placu Tahrir, walczymy o lepsze jutro. Tyle że tamci domagali się prawa do głosowania na kogo zechcą, a my czujemy się rozczarowani hiszpańską pseudodemokracją – mówi „Rz" barceloński student Pau.

Nazwali siebie Ruchem 15 Maja, bo wtedy wyszli pierwszy raz na ulicę. Twierdzą, że nie reprezentują żadnej opcji politycznej, żądają tylko „prawdziwej demokracji". Będą manifestować do niedzieli, kiedy w Hiszpanii odbędą się wybory samorządowe. Prawo wyborcze zabrania organizowania w tę sobotę i niedzielę pikiet, protestów i manifestacji. Protest może się zakończyć interwencją policji.

Słynny barceloński plac Kataloński przypomina ogromne obozowisko. Usiany namiotami, stolikami kempingowymi i kartonami, na których leżą śpiwory. Nad placem ktoś powiesił wielki transparent: „plac Kataloński = plac Tahrir". Dwa dni temu noc spędziło tu 150 osób, noc ze środy na czwartek – już ponad 1000. Trudno przecisnąć się przez tłum, bo setki ludzi ustawiają się w kolejkach do stolików, by podpisać „listę oburzonych". To dokument, w którym domagają się zmiany kierunków hiszpańskiej polityki i gospodarki.

Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 764
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 763
Świat
Pobór do wojska wraca do Europy. Ochotników jest zbyt mało, by zatrzymać Rosję
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 762
Świat
Ekstradycja Juliana Assange'a do USA. Decyzja się opóźnia