8 sierpnia minął 30-dniowy termin, jaki Najwyższy Sąd Administracyjny wyznaczył na usunięcie polskich tablic. Jego argumentacja była prosta – zgodnie z ustawą o języku nazwy ulic na Litwie mają być pisane wyłącznie w języku państwowym. Od decyzji tej nie można się już odwołać.
Jednak Polacy orzeczenie sądu zignorowali. Dlatego przedstawiciel rządu na rejon wileński zwrócił się do sądu, by ten nakazał komornikom wyegzekwowanie wyroku. – Za zignorowanie orzeczenia przewidziane są grzywny do 1000 litów – zapowiedział wczoraj Jurgis Jurkevičius. To około 1200 złotych.
Kar nie płaciliby jednak sami mieszkańcy, tylko dyrektor administracyjna rejonu wileńskiego. – Pani dyrektor mogłaby się bronić, że to ludzie się sprzeciwiają, ale my nie będziemy wojować z mieszkańcami, bo rozumiemy ich racje. Z drugiej strony jesteśmy urzędnikami i musimy wykonywać polecenia sądu. Jesteśmy naprawdę w trudnej sytuacji, ale zdejmować tabliczek na siłę nie zamierzamy – mówi „Rz" mer rejonu wileńskiego Maria Rekść.
Polacy stanowią tu 60 procent mieszkańców. Na ich domach jest bardzo dużo polskich tablic. W ostatnich dniach przedstawiciele samorządu chodzili po wsiach i informowali, że sąd każe je usunąć. Napotykali jednak ogromny opór.
„Dom jest naszą własnością, więc nikt nie ma prawa decydować o tym, jakie tablice mamy zawieszać na własnym domu!"– oburzali się mieszkańcy ulicy Szkolnej (Mokyklos) w Mościszkach w rozmowie z „Kurierem Wileńskim". „Dziś zabronią nam ulice w języku ojczystym nazywać, a jutro na rodzinnych grobach zabronią po polsku pisać?!" – wtórowała mieszkanka ulicy Sadowej (Sod?).