„Ta ziemia należy do Egipcjan" – głosi transparent, który we wtorek przynieśli ze sobą demonstranci do centrum Kairu. To czytelny znak, że nie zamierzają przerwać protestów. Na placu Tahrir, gdzie od soboty trwają zamieszki antyrządowe, stanęły kolejne namioty i punkty pomocy dla rannych.
Liczba okupujących Tahrir rosła we wtorek z godziny na godzinę. – Są ich tam dziesiątki tysięcy – relacjonowała w rozmowie z „Rz" przebywająca na placu Heba Morayef z organizacji Human Rights Watch.
Demonstracje, które jeszcze w weekend miały tylko symboliczne znaczenie, teraz przypominają to, co działo się w Egipcie na przełomie stycznia i lutego, kiedy to ulicy udało się odsunąć od władzy Hosniego Mubaraka. Jedyną różnicą jest fakt, że teraz zebrani domagają się ustąpienia marszałka Husejna Tantawiego, który stoi na czele władz wojskowych.
Powodem nowego wybuchu niezadowolenia jest brak obiecanych reform politycznych. 28 listopada w kraju mają się odbyć wybory parlamentarne, ale ani liberałowie, ani islamiści nie wierzą, że ich wynik cokolwiek zmieni – zwłaszcza po tym, jak Naczelna Rada Wojskowa ogłosiła, że nadal chce mieć decydujący wpływ na ustrój państwa.
W odpowiedzi na protesty tymczasowy rząd Essama Szarafa podał się do dymisji.