4 stycznia wieczorem Zhou Zeng zamknął swój bar przy via Giovannoli w centrum rzymskiego Chinatown, wziął na rękę córeczkę Joy i wraz z żoną Lią szedł do domu, gdy zaatakowało ich dwóch napastników. Zastrzelili ojca i dziecko. Matka odniosła lekkie obrażenia. Łupem bandytów padła porzucona potem torba z 16 tys. euro w środku. Tragedia i pościg za zabójcami od kilku dni dominują doniesienia włoskich mediów.
Burmistrz Rzymu Gianni Alemanno w niedzielę modlił się na miejscu zbrodni . Chiński ambasador odwiedził Lię w szpitalu. Włoscy i chińscy sąsiedzi znoszą tam kwiaty. We wtorek ulicami Chinatown przejdzie pochód protestujących przeciw przemocy. Wiadomo niemal na pewno, że zbrodni dokonało dwóch poszukiwanych teraz w całych Włoszech Marokańczyków.
W związku z napadem rzymska policja ujawniła porażające statystyki przestępczości w rzymskim Chinatown (wschodnia dzielnica Torpignatarra z przyległościami), gdzie na 4 kilometrach kwadratowych działa ponad 600 chińskich sklepów, magazynów, barów, punktów internetowych, transferujących gotówkę biur Western Union.
Tylko od maja do października ubiegłego roku aresztowano 90 sprawców napadów w Chinatown. Wszyscy bez wyjątku pochodzą z północnej Afryki. Ofiarami w 90 proc. padli Chińczycy, ale żaden z nich nie złożył doniesienia. Zdaniem policji rozbojów było kilka razy więcej, lecz ofiary wolą milczeć, bo obawiają się, że wówczas śledczy mogliby przy okazji zainteresować się źródłem pochodzenia rabowanych pieniędzy i wziąć pod lupę cały biznes.
Połowa chińskich imigrantów jest tu nielegalnie. Tolerują napady, unikają policji