Arabska wiosna po roku. Nowa mitologia arabska

Arabska wiosna wybuchła rok temu. Ale nie zakończyła się wraz z obaleniem dyktatorów w Tunezji, Egipcie i Libii. Trwa w tych krajach i wszędzie tam, gdzie władze trzymają się swoich stołków: w Syrii, Jemenie, Bahrajnie…

Publikacja: 28.01.2012 00:01

Arabska wiosna po roku. Nowa mitologia arabska

Foto: AFP

Red

Gdy w Tunezji płonął Mohammed Buazizi, eksperci od świata arabskiego zachowywali się jak Ludwik XVI, który w dniu 14 lipca 1789 r., gdy lud Paryża szturmował Bastylię, napisał w swym dzienniku tylko jedno słowo „nic". Od czasu swojego „niespodziewanego" wybuchu arabska wiosna ludów podważyła najważniejsze stereotypy, którymi żywi się nasza wiedza o Bliskim Wschodzie i Afryce Północnej i – co gorsza – nasza polityka w regionie. Nie oddajemy jednak pola i w miejsce starych wymyślamy nowe, równie fałszywe.

Na początku padły dwa mity: o stabilności panowania władców arabskich wspieranych przez USA i UE oraz o braku tradycji i kultury demokratycznej w krajach regionu. Kiedy pogardzana przez komentatorów ulica arabska dowiodła, że ma więcej wiary w demokrację niż Angela Merkel i Nicolas Sarkozy, pojawiła się teza, że rewolucja spadła na arabską pustynię społeczną wprost z Facebooka. Wynikała z przekonania, że demokracja jest do tego stopnia obca ludziom Wschodu, iż jakakolwiek jej postać mogła pojawić się wśród nich jedynie dzięki tak rasowemu wytworowi Zachodu, jak portal społecznościowy. Inaczej mówiąc, młodzieniec z telefonem komórkowym czy tabletem w ręku wydaje się dostatecznie „zachodni", aby zaakceptować go w roli forpoczty nowoczesności w despotycznym i zacofanym Oriencie.

Rewolucja ośmieszyła podobne uprzedzenia i kryjące się pod nimi roszczenia do zachodniego monopolu na demokrację. Dostarczyła dość dowodów na to, że kraje arabskie nie potrzebują w tej dziedzinie żadnego importu, a co więcej – stały się właśnie globalnymi eksporterami. Gdy trwała już okupacja placu Tahrir, zaczęły się wielotygodniowe, potężne, choć całkowicie niemal pominięte przez media protesty w amerykańskim Madison (stolicy stanu Wisconsin). Ich uczestnicy nie tylko wypisali sobie na transparentach „Fights Like Egyptian", ale dostali bezpośrednie wsparcie z Kairu. Rewolucjoniści z Tahrir kupili dla swych młodszych kolegów i koleżanek z USA pizzę... Po Wisconsin inspirującym się tłumami w Kairze okupacje placów zdobyły wielką popularność od Nowego Jorku po Madryt, Rzym i Ateny. Dlatego, jeżeli szukamy korzeni ruchu Occupy, powinniśmy się udać nie na Wall Street, ale właśnie na plac egipskiej stolicy.

Stereotyp bliskowschodniej wylęgarni przemocy z zamachowcami samobójcami na czele rozsypuje się w obliczu wielomiesięcznych demonstracji w Syrii i Jemenie, które pozostały w ogromnej większości pokojowe, mimo że reżimy odpowiedziały na nie krwawymi represjami na przerażającą skalę. Siła wytrwałości i wielkość moralna pokojowych rewolucjonistów w tych krajach dorównują ich dojrzałości politycznej. Natomiast warto zauważyć, że jedynym państwem, które pogrążyło się w wojnie, jest Libia, i że nie stało się to bez walnej pomocy lotnictwa bombowego i sił specjalnych NATO. Czyżby samospełniająca się przepowiednia na temat skłonności Arabów do bitki? Który to już raz po Iraku, Gazie, Libanie, Jemenie Zachód lub jego najbliżsi sojusznicy przynoszą na Bliski Wschód to, co sami najchętniej chcieliby tam widzieć?

Nic zatem dziwnego, że mniej efektowne procesy społeczne schodzą na drugi lub trzeci plan. Tymczasem – jak zauważył Chalid Al-Chamisi, autor kultowej także w Polsce książki „Taxi. Opowieści z kursów po Kairze" – w dniach upadku dyktatorów tunezyjskiego i egipskiego rewolucja dopiero się zaczynała. Jedną z najważniejszych sił sprawczych kolejnego jej etapu okazały się ruchy pracownicze. Robotnicy odegrali wielką rolę w przygotowaniu arabskiej wiosny, a obecnie toczą walkę o kierunek i kształt przemian.

Co się stało 6 kwietnia?

Stereotyp młodzieży, która zobaczyła wolność w Internecie, ignoruje nazwę najważniejszej z egipskich grup rewolucyjnych – Ruchu 6 Kwietnia, przyjętą na pamiątkę strajków i powstania robotniczego w wielkim kombinacie włókienniczym Mahalla el-Kubra w 2008 r. To właśnie tam zaczął się upadek reżimu prezydenta Hosniego Mubaraka. Dynamika protestów społecznych w Egipcie, a także w Tunezji, Algierii czy Iraku, narasta od lat, a najważniejszym jej kołem zamachowym pozostają właśnie strajki, o wiele groźniejsze dla reżimów niż efemeryczne demonstracje klasy średniej w rodzaju egipskiego ruchu Kefaja! (dość!) z 2006 r.

Nic w tym dziwnego, bo cały region – od Algieru po Basrę – ma własną bogatą tradycję robotniczych buntów i kultury oporu społecznego, które zawsze łączyły się z walką o demokrację i przeciw obcej ingerencji. Od czasu palestyńskiego strajku generalnego, który przerodził się w powstanie narodowe w 1936 r., przez iracką rewolucję w 1958 r., zdobycze socjalne ery Nasera w Egipcie, aż po zwycięski opór irackich robotników naftowych przeciw prywatyzacji tego sektora po roku 2003 i walki górników tunezyjskich w 2008 r. można prześledzić kolejne etapy tej fascynującej i szerzej nieznanej historii. Warto to zrobić już choćby dlatego, żeby zrozumieć falę strajkową zalewającą Egipt od lata ubiegłego roku.

We wrześniu i październiku ponad 750 tys. strajkujących wzmocniło nowe demonstracje i okupację placu Tahrir przed pierwszymi wyborami parlamentarnymi. Jak zauważyła brytyjska znawczyni bliskowschodnich ruchów społecznych Anne Alexander, strajki robotników egipskich mają globalny wymiar. Wybuchają w gospodarce poddanej neoliberalnej restrukturyzacji w stopniu większym niż w USA czy Wielkiej Brytanii. Stosunki pracy w Egipcie są wyjątkowo „nowoczesne": pokazują przyszłość Europy. Wszechobecne umowy śmieciowe i brak płacy minimalnej to przecież ideał, do którego dążą pracodawcy z polskiego Business Center Club! W Egipcie to normalka od ponad 20 lat. I właśnie tam, mimo spustoszeń wyrządzonych przez sukcesy ekonomiczne ery Mubaraka (chwalone głośno przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy), walka ma charakter ofensywny. Egipscy pracownicy nie walczą o obronę resztek zdobyczy państwa socjalnego, jak to się dzieje dziś w Europie. Domagając się płacy minimalnej i zatrudnienia na umowę o pracę, atakują serce projektu neoliberalnego. Wygląda na to, że anemiczne związki zawodowe z Europy i USA, nie mówiąc już o cierpiących na programowy deficyt Oburzonych, powinny wysłać swych przedstawicieli na jakieś szkolenie do Mahalli, Szibin el-Kom lub Suezu.

Na koniec religia – kwestia, która zwykle stawiana jest na początku analiz sytuacji w świecie arabskim. Ale właściwie dlaczego? Gdy zajmujemy się Oburzonymi w Irlandii lub masowymi protestami w Grecji, nie przychodzi nam przecież do głowy poszukiwać w ulicznych zamieszkach jakiegoś katolickiego czy prawosławnego spisku. Dlaczego zatem wszędzie węszymy spisek muzułmański?

Wojna stereotypów

Dążenie do demokracji w krajach arabskich zawsze wiązało się z walką przeciw obcemu panowaniu. Cokolwiek o tym myślimy, emancypacyjne zdobycze zachodniego przemysłu odzieżowego kojarzą się wielu Egipcjanom i Egipcjankom ze stylem obalanych właśnie dyktatur. I nie ma niczego paradoksalnego w tym, że im więcej wolności politycznej, tym więcej hidżabów na ulicach. Oczywiście rewolucja obyczajowa na Bliskim Wschodzie jest równie powierzchowna i obojętna na kwestie polityczno-ekonomiczne jak ta w Europie Zachodniej. Dlatego w obliczu realnych wyzwań społecznych umiarkowani islamiści tunezyjskiej Nahdy czy egipskich Braci Muzułmanów spoglądają z podziwem na Turcję, a nie na Arabię Saudyjską. Czynią to także dlatego, że – jak pisał francuski orientalista Oliver Roy – większość ich postulatów obyczajowych została już zrealizowana przez tzw. świeckie dyktatury Mubaraka, Ben Alego i im podobnych. Trudno je będzie przebić nawet islamistom.

Gdy rok temu waliła się władza tych, których Zachód nazwał filarami stabilności w strategicznym regionie, Serge Halimi, szef francuskiego „Le Monde Diplomatique", nie odmówił sobie stwierdzenia, że „stało się niemożliwe". Powinien dodać, że „niemożliwe" dla ekspertów i polityków Europy oraz Ameryki, którzy przez dekady – z wyrachowania lub przekonania – podtrzymywali tyranie w Kairze i Tunisie, tak jak dziś podtrzymują je w Rijadzie i Sanie. Jak wielka była ignorancja Zachodu, niech świadczy fakt, że partia prezydenta Mubaraka przez lata funkcjonowała w Międzynarodówce Socjalistycznej, obok niemieckich socjaldemokratów, brytyjskich laburzystów i polskiego SLD – była tam jeszcze, gdy milionowe manifestacje Egipcjan obalały dyktatora.

Rewolucja odmienia kraje arabskie i nic już raczej nie zatrzyma tego procesu. Wśród wielu innych ma jednak także zadanie: musi się zmierzyć ze stereotypami jej zachodnich obserwatorów.

Przemysław Wielgosz jest redaktorem naczelnym "Le Monde Diplomatique" - edycja polska

Gdy w Tunezji płonął Mohammed Buazizi, eksperci od świata arabskiego zachowywali się jak Ludwik XVI, który w dniu 14 lipca 1789 r., gdy lud Paryża szturmował Bastylię, napisał w swym dzienniku tylko jedno słowo „nic". Od czasu swojego „niespodziewanego" wybuchu arabska wiosna ludów podważyła najważniejsze stereotypy, którymi żywi się nasza wiedza o Bliskim Wschodzie i Afryce Północnej i – co gorsza – nasza polityka w regionie. Nie oddajemy jednak pola i w miejsce starych wymyślamy nowe, równie fałszywe.

Pozostało 94% artykułu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1024
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Świat
Szwajcaria odnowi schrony nuklearne. Już teraz kraj jest wzorem dla innych
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1023
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1022
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1021