Przemawiając prawdopodobnie ostatni raz na tak wielkiej konferencji prasowej kończącej dziesięciodniową doroczną sesję chińskiego parlamentu, Wen Jiabao przestrzegał również, że bez udanych reform politycznych Chiny „nie będą w stanie w pełni ustanowić reform gospodarczych, a sukcesy osiągnięte w tych obszarach mogą zostać zaprzepaszczone".
Wyższe płace i rekompensaty
Doświadczony polityk, który niemal dekadę stał na czele rządu, zwrócił uwagę, że powodem niezadowolenia Chińczyków są niesprawiedliwości społeczne. W ostatnim roku urzędowania Wen zamierza się więc skupić na walce z korupcją, a także reformach systemu płac, zasad wypłacania rekompensat za odebraną wieśniakom ziemię oraz za zmiany w systemie emerytalnym. Władze w Pekinie chcą też skłonić zagraniczne koncerny, aby zaczęły darzyć swych lokalnych pracowników większym szacunkiem, co oznacza też podwyżki płac.
– Na razie trudno ocenić, w którą stronę pójdą zapowiadane przez premiera Wen Jiabao reformy i czy w ogóle premierowi uda się je przeforsować. Wśród chińskich polityków od jakiegoś czasu dojrzewa myśl, że system polityczny trzeba dopasować do szybko zmieniających się warunków. Być może już w tej dekadzie będziemy wiedzieć, czy Chiny wyewoluują w demokrację podobną do japońskiej albo południowokoreańskiej czy w oświeconą dyktaturę typu singapurskiego – zauważa w rozmowie z „Rz" Radosław Pyffel, prezes Centrum Studiów Polska – Azja. – Chińczycy coraz dotkliwiej odczuwają nie tylko narastające rozwarstwienie majątkowe, ale przede wszystkim brak jasnych reguł, które gwarantuje państwo prawa z instytucjami wysokiej jakości. Z badań wynika, że nawet spośród najbogatszych Chińczyków 60 proc. myśli o emigracji, twierdząc, że wielu rzeczy nie da się kupić za pieniądze, a jedną z nich jest praworządność – dodaje Pyffel.
Roszady na górze
Rok przed wielką zmianą na szczytach chińskiej władzy partią wstrząsnął też skandal: zupełnie niespodziewanie stanowisko stracił Bo Xilai, sekretarz partii komunistycznej w Czungcing, uważany za jednego z kluczowych kandydatów do dziewięcioosobowego Stałego Komitetu Biura Politycznego, które w praktyce sprawuje rządy w Chinach. Charyzmatyczny 62--latek – syn znanego komunistycznego bohatera i założyciela komunistycznych Chin – był znany z tego, że politykę uprawiał w zachodnim stylu, chwaląc się przed kamerami kolejnymi projektami politycznymi.
Sławę zdobył zaś, gdy wraz ze swym zastępcą Wangiem Lijunem zaczął rozprawiać się z korupcją w 30-milionowym mieście. W zeszłym miesiącu jego pozycji zaszkodził jego zastępca Wang, który spędził dobę w konsulacie USA, gdzie miał ponoć ubiegać się o azyl. Media spekulują również, że Bo mogła zaszkodzić ultralewicowość. Znany jest on bowiem jako nieformalny przywódca frakcji „czerwonej nostalgii", która promowała m.in. piosenki z czasów Mao Zedonga, i wysyłała studentów i urzędników na wieś, aby poznali trudy uprawiania ziemi. – W Chinach nadal toczy się bitwa ideologiczna, ale wciąż nie znamy jeszcze prawdziwych przyczyn jego odwołania. Niewykluczone, że uznano, iż był zbyt popularny, aby wejść do kolektywnego kierownictwa partii, w którego skład wchodzą ludzie unikający wielkiego rozgłosu – tłumaczy „Rz" dr Elizabeth C. Economy, ekspert ds. Azji z waszyngtońskiej Rady Stosunków Międzynarodowych. – Ta sprawa pokazuje też, że nie zapadły jeszcze wszystkie decyzje dotyczące zmiany na szczytach władzy.