Skazany na pięć lat pozbawienia wolności za organizację protestu powyborczego przeciwko fałszowaniu wyborów prezydenckich w grudniu 2010 roku Andrej Sannikau opuścił mury kolonii karnej w Witebsku w sobotę wieczorem. Zadzwonił do żony, znanej dziennikarki Iryny Chalip, i zapowiedział, że będzie w domu późną nocą.
Małżonka polityka w pierwszych komentarzach dla mediów twierdziła, że nie uwierzy w szczęśliwy, po półtorarocznej rozłące, powrót męża do domu, dopóki nie zobaczy go na własne oczy. „Nie mogę ani jechać po niego, ani go spotkać, gdyż warunki odbywania wyroku (dwa lata w zawieszeniu za współorganizację powyborczego protestu – przyp. red.) zabraniają mi opuszczania mieszkania po 22. Zobaczę go więc jako ostatnia" – napisała Iryna Chalip na swojej stronie w Facebooku.
Tak się też stało. Po drugiej w nocy z soboty na niedzielę Andrej Sannikau dotarł na dworzec w Mińsku, gdzie czekał na niego blisko stuosobowy tłum przyjaciół i dziennikarzy. Odmówił wypowiedzi mediom, gdyż, jak zauważył, zarówno on sam, jak i jego rodzina wciąż pozostają zakładnikami – ale podziękował za solidarność i wsparcie ze strony Białorusinów oraz społeczności międzynarodowej. – Nie tylko pomogły mi wyjść na wolność, lecz mnie uratowały – oświadczył. Wcześniej podczas jednego z widzeń z żoną przyznał, iż jego odsiadka właściwie się skończyła we wrześniu zeszłego roku, a „potem zaczęły się tortury". Zdaniem obserwatorów właśnie presja, jakiej Sannikau był poddawany w więzieniu, sprawiła, że zgodził się podpisać prośbę o ułaskawienie.
To efekt sankcji
Nikt jednak tej prośby nie ma mu za złe. Eksperci i koledzy Sannikaua z opozycji nie mają wątpliwości, że do uwolnienia jednego z najgroźniejszych przeciwników białoruskiego reżimu doszło pod wpływem presji oraz sankcji ze strony UE.
–Nie jest istotne to, czy Sannikau prosił, czy nie prosił o łaskę. To, że Łukaszenko zrobił się taki dobry, to wynik sankcji Zachodu oraz tego, że były one konsekwentnie zaostrzane – uważa współpracownik Sannikaua w kampanii prezydenckiej Wiktar Iwaszkiewicz.