To spore zaskoczenie. Putin miał się 18 maja pojawić w Camp David jako nowy prezydent Rosji. Ale nie pojedzie. Przyczyna: formowanie nowego rządu.
Aleksiej Muchin, szef moskiewskiego Centrum Informacji Politycznej, widzi to jednoznacznie. Porównuje decyzję Putina do gestu premiera Jewgienija Primakowa, który w 1999 r. leciał już do Waszyngtonu, ale zawrócił po informacjach, że NATO zaczęło bombardować Jugosławię. – W Rosji mieliśmy do czynienia z próbą stymulowanego przewrotu – powiedział „Rz", nawiązując do wielkich demonstracji opozycji sprzed inauguracji nowego prezydenta.
Ale inni rosyjscy eksperci nie podtrzymują jego tezy.
Sugerują co najwyżej, że Putin na tyle przejął się opozycyjnymi protestami, iż chwilowo wolał zostawić politykę zagraniczną na boku. Podobnie sądzi Alex Pravda z Uniwersytetu w Oksfordzie. – Ma za wiele problemów w kraju, a ta podróż niewiele by mu przyniosła – podkreślił w rozmowie z „Rz".
Doradca Putina Arkadij Dworkowicz odrzucił sugestie, że rosyjski prezydent obawia się w Camp David pytań o przestrzeganie praw człowieka lub też że polityka wewnętrzna jest dla niego ważniejsza od zagranicznej. Według prezydenckiego doradcy są to sugestie „niemające związku z rzeczywistością". – Nie sądzę, by Putin w ogóle bał się czegokolwiek związanego z polityką – dodał.
– Putin nie lubi protokolarnej dyplomacji, woli więc, by zastąpił go świetnie się w niej czujący Miedwiediew – powiedział „Rz" Fiodor Łukianow, redaktor naczelny czasopisma „Rosja w Globalnej Polityce". A na dokładkę, jak sądzi, z prezydentem USA Barackiem Obamą nie ma o czym rozmawiać, bo wkrótce w Stanach Zjednoczonych odbędą się wybory. – Administracja amerykańska nie podejmie żadnej decyzji na przykład w sprawie tarczy antyrakietowej i to do marca 2013 r., czyli do czasu objęcia urzędu przez nowego prezydenta. Nawet jeśli miałby nim zostać ponownie Obama – twierdzi Łukianow.
Taka decyzja Putina nie pozostanie jednak bez echa. Co więcej, zdaniem Aleksa Pravdy może mieć negatywne konsekwencje dla stosunków amerykańsko-rosyjskich. – Amerykański Kongres może się nastawić bardziej niechętnie wobec Rosji. Senatorzy będą częściej niż dotąd podejmowali problem praw człowieka w Rosji, będą mówić o aresztowaniach opozycjonistów, o sprawie Magnitskiego – dodaje.