Odejście od energii atomowej jest zadaniem wykonalnym – podkreślała wczoraj kanclerz Angela Merkel słuszność swej decyzji sprzed niemal roku. Czyni to coraz częściej, pragnąc uniknąć zamieszania w swej partii po dymisji Norberta Röttgena, ministra ds. ochrony środowiska. Ma już od kilku dni nowego ministra Petera Altmeiera. Ma też nadzieję, że jego poprzednik nie zdoła wywołać rokoszu wewnątrz CDU, gdzie panuje przekonanie, że pani kanclerz pozbyła się brutalnie Röttgena, traktując go jak konkurenta do przywództwa w partii.
Publicznie udowadniała jedynie, że potrzebowała nowego człowieka, który byłby w stanie zrealizować sztandarowy projekt jej rządu, jakim jest rezygnacja z energii atomowej.
Decyzję tę podjęła błyskawicznie i całkowicie niespodzianie ponad rok temu po katastrofie w japońskiej Fukushimie. Od tego czasu wyłączono z sieci osiem elektrowni atomowych. Pozostałe 17 mają przestać działać do 2022 roku. Niemcy będą więc pierwszym mocarstwem przemysłowym, które dobrowolnie rezygnuje z energii atomowej. Jeżeli wszystko się uda.
Program w rozsypce
Na razie nikt nie ma pojęcia, jak ma wyglądać realizacja całego programu. – Nie ma planu etapowego. Nie wiadomo, jak transportować energię z planowanych elektrowni wiatrowych na Morzu Północnym w głąb kraju i ile to wszystko będzie kosztować – mówi „Rz" Johann Wackerbauer z instytutu gospodarczego Ifo w Monachium. W samej CDU słychać głosy o przesunięciu terminu likwidacji ostatnich elektrowni jądrowych. W tej sytuacji pani kanclerz sięga po 53-letniego Petera Altmeiera. Lojalny i doświadczony polityk, który słynie z pracowitości i solidności. – Energia atomowa w Niemczech to już definitywnie przeszłość – powiedział w pierwszym po nominacji wywiadzie prasowym. Był to sygnał dla niemieckich koncernów energetycznych i właścicieli elektrowni atomowych, że nie pomogą żadne procesy sądowe i zakulisowe działania, gdyż zwrot energetyczny jest nieodwracalny.
– Dokonując takiego zwrotu, kanclerz Merkel pozbyła się za jednym zamachem starych zarzutów ze strony opozycji, że jej partia wspiera lobby atomowe – tłumaczy „Rz" prof. Werner Patzelt, politolog. Inicjatorami odejścia od atomu byli znacznie wcześniej Zieloni oraz SPD. Będąc u władzy zawarli odpowiednie porozumienia z koncernami energetycznymi. Merkel nie tylko przyspieszyła ten proces, ale zerwała z dotychczasową polityką CDU.
Poniedziałek bez atomu
Trzy czwarte obywateli RFN jest zdecydowanie przeciwko energii atomowej, co może jedynie pomóc CDU w przyszłorocznych wyborach do Bundestagu. Krytycy ostrzegają wprawdzie, że wyłączając kolejne elektrownie atomowe Niemcy igrają z ogniem, bo lada chwila może zabraknąć energii, co położy na łopatki przemysł. Na razie nic takiego się nie zdarzyło. Co więcej, dowodem na słuszność programu Merkel może być ubiegły poniedziałek. Tego dnia przez kilka godzin Niemcy zaopatrywały się przez kilka godzin w całości w energię elektryczną pochodzącą ze źródeł odnawialnych, a więc z paneli solarnych oraz elektrowni wiatrowych. Tych ostatnich jest w całym kraju 22 tys. i co roku powstaje tysiąc nowych. Paneli solarnych jest na niemieckich dachach ponad milion. W sumie zaspokajają średnio 20 proc. zapotrzebowania energetycznego. Zgodnie z programem rządu do 2020 r. odsetek ten ma wzrosnąć do 35, a nawet 40 proc.
– Zadanie to jest technicznie wykonalne. Wszystko zależy od przeznaczonych środków – tłumaczy Jochan Wackerbauer. Tych brakuje, mimo obłożenia konsumentów energii podatkiem wynoszącym 3,5 centa za każdy kilowat.