Irak przeżywa najkrwawsze dni od czasu wycofania na początku roku amerykańskich jednostek bojowych. W poniedziałek, w serii skoordynowanych zamachów bombowych przeprowadzonych prawie jednocześnie w 15 irackich miejscowościach zginęło przynajmniej 106 osób. Z uwagi na dużą liczbę rannych ostateczny bilans zamachów może się okazać wyższy.
Obserwatorzy uważają to za alarmujący sygnał słabości irackiego rządu, którą wykorzystują islamscy ekstremiści chcący wywołać w kraju chaos. Intensywności ataków nie osłabiło nawet rozpoczęcie ramadanu. Sytuacja zaczyna niebezpiecznie przypominać wydarzenia z roku 2006, kiedy to w szyicko-sunnickiej „wojnie bomb" zginęło kilka tysięcy Irakijczyków.
Większość eksplozji odnotowano w rejonach zamieszkanych przez sunnitów. Przedstawiciele policji wymieniają bagdadzkie przedmieście Husanija, miejscowości w zdominowanej przez sunnitów prowincji Dijala na północy kraju oraz w regionie Kirkuku i Mosulu. Najwięcej ofiar spowodowała eksplozja w mieście Tadżi, 20 km na północ od Bagdadu. Zginęły tam 32 osoby, a prawie 50 zostało rannych. Na terytoriach uważanych za rdzennie szyickie wybuchła tylko jedna bomba – w mieście Diwanija na południu kraju. Geografia ataków wskazuje, że organizatorzy „bombowej wojny" próbują celowo wywołać napięcia między głównymi (i głęboko skonfliktowanymi) grupami religijnymi i etnicznymi w Iraku.
Nie wszystkie z poniedziałkowych zamachów odbyły się w „klasyczny" dla al Kaidy sposób, czyli poprzez detonację wyładowanego materiałem wybuchowym samochodu. Pod miastem Udaim doszło do ataku na bazę wojskową, w którym udział wzięło kilkudziesięciu uzbrojonych w broń maszynową bojowników. Wykorzystując zaskoczenie, zabili 15 żołnierzy.
To nie pierwsza fala terroru w Iraku w ostatnich miesiącach. Terroryści z podobną intensywnością atakują co kilka tygodni. W styczniu w kilku zamachach zginęło 72 ludzi. W podobnej do obecnej skoordynowanej serii eksplozji 13 czerwca zamachowcy zabili 84 osoby, a ponad 300 ranili. Ustalenie odpowiedzialnych za ataki nie zawsze jest proste, choć najczęściej terror sieją grupy związane z al Kaidą lub mniejsze organizacje sunnitów uważających, że premier Nuri Maliki spycha ich reprezentantów politycznych na margines i rozszerza wpływy szyickiej większości we wszystkich obszarach – od reprezentacji we władzy wykonawczej po kierowanie należącymi do państwa firmami.