I to chyba jest mój największy problem z kluczowym wystąpieniem kandydata Republikanów na prezydenta USA. Zamiast mówić o tym, dlaczego to on powinien rządzić krajem przez kolejne cztery lata, Romney przekonywał Amerykanów, dlaczego nie powinien rządzić Barack Obama.
Wiele fragmentów wystąpienia odwoływało się do optymizmu Ronalda Reagana z czasów jego pierwszej kampanii wyborczej przeciwko prezydentowi Carterowi. Pytając Amerykanów, czy są dziś tak dużymi optymistami, jak cztery lata temu, Romney odwoływał się bezpośrednio właśnie do tamtej kampanii.
O ile krytykowanie urzędującego prezydenta jest oczywiście zawsze konieczną częścią kampanii wyborczej jego przeciwnika, to powinien on jednak przekonywać wyborców nie do tego, że jest mniejszym złem, lecz do tego, że będzie lepszą głową państwa. Tego w Tampie zdecydowanie zabrakło.
Jak napisał dziś rano "Washington Post", Romney pokazał się w Tampie "jako empatyczny manager, ale nie jako wizjoner". Według gazety "naśmiewał się z obietnic Obamy pomocy amerykańskich rodzinom, ale nie powiedział, jak chce to sam zrobić".