Wasyl Szujski szykuje nową dynastię

400 lat temu, 12 września 1612 roku na zamku w Gostyninie zmarł Wasyl Szujski, car Rosji (w Polsce nie uznawano jego tytułu)

Publikacja: 12.09.2012 01:01

Car Wasyl Szujski, rycina z XIX wieku

Car Wasyl Szujski, rycina z XIX wieku

Foto: Archiwum „Mówią Wieki"

Tekst z archiwum "Rzeczpospolitej"

, z dodatku "Księga kresów wschodnich"

Szujski, poza korektami – np. na urząd koniuszego, w miejsce mianowanego przez Samozwańca Michaiła Nagoja, mianował swojego młodszego brata Dymitra – nie dokonał gruntownych zmian w strukturze władzy. Zadeklarował, że objął władzę nie po to, aby prześladować stronników Godunowa i Samozwańca, ale by uspokoić państwo. Słowem, wszystkie przewiny miały pójść w niepamięć. I tak miejsca w dumie bojarskiej zachowali książęta Worotyńscy, Romanowowie, Godunowowie i Saburowowie, a nawet Nagojowie, którzy mieli wiele na sumieniu, zwłaszcza sterowanie represjami wobec klanu Szujskich w czasie rządów Samozwańca.

Uspokojeniu nastrojów społecznych i stabilizacji władzy miała służyć liberalizacja procedury śledczej i sądowej w przestępstwach kryminalnych, a zwłaszcza zdrady stanu. Instytucja donosu, dotychczasowe koło zamachowe machiny represji, miała ustąpić miejsca twardym dowodom. W myśl tej nowatorskiej – jak na zwyczaje moskiewskie – praktyki dochodzeniowo-sądowej każdy donosiciel i krzywoprzysięzca w wypadku niepotwierdzenia się zarzutów miał odpowiadać gardłem za swoje wyssane z palca oskarżenie. Odrzucano również zasadę odpowiedzialności zbiorowej w wypadku oskarżonych o zdradę stanu: odtąd krewni i słudzy, jeśli nie maczali palców w spisku, nie musieli obawiać się o swoje głowy.

Szujski mierzył o wiele wyżej i zamierzał dać początek nowej dynastii.

W świetle tych zamiarów symptomatyczna była przysięga, którą poddani składali mu po koronacji: jako nieżonatemu i bezdzietnemu deklarowali wierność nie tylko jemu, ale również jego przyszłej małżonce-carycy oraz – jak Bóg da – ich dzieciom. Przyrzekli mu też, że nie będą poszukiwać ani wspierać ewentualnych pretendentów do tronu: Szujski z pewnością miał na myśli kandydatów z kręgów bojarskich (np. Romanowów), cudzoziemskich (Zygmunta III albo królewicza Władysława), ale przede wszystkim kolejnych samozwańców, których pojawienie się było więcej niż możliwe.

Parada samozwańców

Jego obawy szybko się spełniły. Z armii, którą jeszcze Dymitr Samozwaniec skoncentrował pod Moskwą do pochodu na Tatarów Krymskich, wyłamała się szlachta pochodząca z południowo-zachodnich rejonów państwa. Czernichowianie, putywlianie, kromiczanie i komaryczanie za nic nie chcieli złożyć przysięgi Szujskiemu i zaczęli powracać w swoje okolice, roznosząc wieść, że Dymitr wcale nie zginął. I właśnie wczesną jesienią na Siewierszczyźnie wybuchł bunt, na czele którego stanął zubożały szlachcic Iwan Bołotnikow: wiele wskazuje, że w czasie powrotu z Węgier, gdzie walczył z Turkami, zatrzymał się w Samborze, gdzie poznał człowieka, który podawał się za znowu cudownie ocalonego cara Dymitra. W rzeczywistości był to Iwan Mołczanow, szlachcic z dworu carskiego Samozwańca.

Po powrocie na Siewierszczyznę Bołotnikow zaczął podporządkowywać sobie administrację carską i zbierać siły do pochodu na Moskwę. Na razie powstańcy wybrali sobie za patrona innego samozwańca – Piotra „Pietruszkę” Fiedorowicza, który podawał się za syna cara Fiodora Iwanowicza. Bunt się rozrastał i objął całe południe europejskiej części Rosji. W grudniu 1606 roku armia Błotnikowa i „Pietruszki” doszła pod Moskwę, jednak w decydującym starciu poniosła klęskę. Wodzowie powstańców schronili się w Tule, która po długotrwałym oblężeniu – w październiku 1607 roku – skapitulowała przed wojskami carskimi. Część powstańców, aby ocalić życie, wydała Błotnikowa i „Pietruszkę”. To nie był koniec parady samozwańców.

Jeszcze w czerwcu 1607 roku w Starodubie Siewierskim pojawił się kolejny samozwaniec. Powiadał, że jest carem Dymitrem i w czasie zamieszek udało mu się zbiec z Moskwy. Prawdopodobnie był to nauczyciel ze Szałowa lub Mohylewa, niewykluczone też, że krótko służył u kapłana prawosławnego. Jednak o ile zamordowany w Moskwie Samozwaniec był człowiekiem inteligentnym, z dobrymi manierami, o tyle ten był jego zaprzeczeniem. Mało też kto uwierzył w jego historyjkę. Przykład z brzegu: rotmistrz Mikołaj Marchocki tak opisuje wątpliwości polskich najemników i osobliwą reakcję na nie Samozwańca: „Przyjechał tedy do nas koniu bogato ubranym, i na samym szaty złotogłowowe. Przyjechało z nim kilkanaście bojar. Przyszło z nim przy koniu kilkanaście piechoty. Skoro wjechał w koło, gdy się w kole uczynił jakiś szmer, on mniemając – tak rozumiem – że się pytają, jeśli to ten car, zawołał z fukiem: „Cytte (cichajcie) skurwysynowie, kotory niecnota, kto przyjechał? Moskitin przyjechał”. Jednak Maryna Mniszech nieco później – po wypuszczeniu z niewoli – wskrzesiła w tym chamie nieżyjącego męża.

Kres obozu w Tuszynie

Tak czy inaczej awanturę z drugim Samozwańcem zaplanowano staranniej niż poprzednio: już w 1607 roku pod sztandarem Dymitra, prócz garnącej się tłumnie moskiewskiej szlachty z pogranicza, zgromadziły się silne oddziały z Rzeczpospolitej: pułki Józefa Budziłły, Samuela Tyszkiewicza, Romana Różyńskiego, Jana Piotra Sapiehy, Aleksandra Zborowskiego.

W lipcu 1608 roku wojska samozwańca założyły obóz w podmoskiewskim Tuszynie i obległy stolicę. Dla Szujskiego ostatnią deską ratunku był sojusz ze Szwecją: w 1609 zawarł z Karolem IX Sudermańskim układ, w którym zobowiązał się w zamian za pomoc przeciw moskiewskiemu uzurpatorowi udzielić mu wsparcia w wojnie z Rzeczpospolitą o Inflanty. Wobec takiego obrotu sprawy Zygmuntowi III pozostało tylko kontratakować. We wrześniu 1609 roku armia królewska zaatakowała Smoleńsk.

Czasy Stefana Batorego minęły bezpowrotnie, więc i kampania została źle przygotowana. Z braku piechoty nie było mowy o szybkim zajęciu twierdzy. Starczy wspomnieć, że na początku pod murami zgromadziło się tylko 12 tys. żołnierzy, z tego 1/3 stanowiła piechota. Smoleńsk padnie dopiero po dwóch latach.

Sytuacja wojsk królewskich pod Smoleńskiem przedstawiała się kiepsko: choć w lutym i marcu pod twierdzę ściągnęli Kozacy zaporoscy i chorągwie piechoty wybranieckiej, wojska wciąż było za mało. Tymczasem w Tuszynie następował stopniowy rozpad obozu. W nocy z 23 na 24 lutego 1610 roku Maryna Mniszchówna zbiegła do Dymitrowa, do obozu Jana Piotra Sapiehy, a stamtąd do Kaługi. Zapewne, podobnie jak Samozwaniec, obawiała się wydania w ręce wojsk królewskich. Jej ucieczka przypieczętowała los obozu w Tuszynie, 16 marca wojska podpaliły go i odeszły od Moskwy.

Ku walnej bitwie

Tymczasem pod Smoleńskiem z niepokojem obserwowano wydarzenia zachodzące na wschodzie. Rozpad obozu tuszyńskiego umożliwił Szujskiemu skonsolidowanie swoich sił i udzielenie pomocy oblężonym Smoleńszczanom. 12 marca 1610 roku przybył do Moskwy wraz ze szwedzkimi posiłkami jego siostrzeniec Michaił Skopin-Szujski. Paradoksalnie, ale ten jeden z najlepszych wówczas dowódców moskiewskich z powodu swoich orężnych sukcesów zaczął stanowić zagrożenie dla cara i jego klanu. Przyczyna było oczywista: wielu Moskwicinów, zmęczonych dotychczasowymi klęskami, widziało w nim człowieka, który mógłby z powodzeniem zastąpić nieudolnych dowódców, a nawet samego cara. W tym kontekście wymowne były słowa carskiego brata, Dymitra Szujskiego, który obserwując tłumy wiwatujące na cześć wjeżdżającego do stolicy Skopina-Szujskiego z zawiścią wycedził: „Oto nadchodzi mój rywal”.

To, że utalentowany dowódca ma wrogów dla ówczesnych nie było tajemnicą, ale chyba nikt nie przypuszczał, że może to zakończyć się jego śmiercią.

19 kwietnia Skopin-Szujski – dwudziestoczteroletni krzepki mężczyzna – nieoczekiwanie zasłabł podczas uczty wydanej z okazji chrzcin syna Iwana Worotyńskiego, a 3 maja zmarł. Wiele wskazuje na to, że za wiedzą cara został otruty. W obliczu decydującego starcia z armią królewską pozbycie się kompetentnego dowódcy nie można nazwać inaczej jak samobójczą głupotą.

Na czele wojsk, które miały udzielić odsieczy Smoleńskowi, stanął Dymitr Szujski – intrygant, a przy tym wojskowe beztalencie. Koncentracja pułków moskiewskich i wojsk szwedzkich sojuszników miała dokonać się w Możajsku. W czerwcu skupiło się tam około 30 tys. żołnierzy oraz liczący 8 tys. kontyngent najemników pod dowództwem Pontussa de la Gardie. Ich osłonę stanowiło 5 – 6 tys. żołnierzy pod dowództwem Grigorija Wołujewa i Fiodora Jeleckiego, którzy stacjonowali w Cariewym Zajmiszczu.

Wobec konsolidacji sił przeciwnika

6 – 8 czerwca spod Smoleńska wyruszyły oddziały, których zadaniem była pomoc oblężonemu w Białej garnizonowi Aleksandra Gosiewskiego oraz zatrzymanie wojsk Szujskiego. Początkowo na czele korpusu miał stanąć wojewoda bracławski Jan Potocki, który jednak wcale nie palił się do poprowadzenia ekspedycji: widząc, że zadanie trudne, odwlekał jego realizację. Sprytny dworak chytrze kalkulował: po co się tłuc po moskiewskich bezdrożach, skoro o względy króla łatwiej w jego smoleńskiej kwaterze. Słowem, lepszy wróbel w garści niż kanarek na wierzbie. W takiej sytuacji komenda przypadła hetmanowi polnemu Stanisławowi Żółkiewskiemu. Ten już nie targował się o wzmocnienie swoich wojsk, tylko wyruszył z tym, co miał pod ręką: 2000 jazdy i 1000 piechoty oraz kilka lekkich działek to było niewiele, ale hetman zamierzał wzmocnić się po drodze. Liczył przede wszystkim na skaptowanie chorągwi tuszyńskich Aleksandra Zborowskiego.

Komunikiem na Szujskiego

Sprawa wcale nie była prosta: eksnajemnicy Samozwańca jak zwykle byli bez pieniędzy i podczas pertraktacji, które prowadzili kilka miesięcy wcześniej z wysłannikami królewskimi, skrupulatnie wyliczyli, że ich przejście na służbę Rzeczpospolitej będzie kosztowało grubo ponad milion złotych. Król Zygmunt nie zamierzał się rujnować, więc Żółkiewskiemu pozostało mamienie ich gruszkami na wierzbie. Jednak największym problemem mogła okazać się sprawa pojmania i stracenia przed laty ojca Aleksandra – Samuela.

W 1574 roku w obecności Henryka Walezego doszło do awantury pomiędzy Janem Tęczyńskim a Samuelem Zborowskim. Przed rękoczynami uchronił ich kasztelan przemyski Stanisław Wapowski, który został śmiertelnie raniony przez Zborowskiego. Niedługo potem sąd sejmowy uznał go za banitę i nakazał konfiskatę jego dóbr. Równo dziesięć lat później banita został pojmany i ścięty przez ludzi kanclerza Jana Zamoyskiego na Wawelu, pod Kurzą Stopką. Siepaczami kanclerskimi, którzy zdybali Samuela w jego złoczowskiej rezydencji, dowodził właśnie Stanisław Żółkiewski, a świadkiem tragedii ojca był mały Aleksander.

24 czerwca wojska hetmańskie otoczyły w Cariewym Zajmiszczu obóz Wałujewa i Jeleckiego. Żółkiewski liczył, że przeciwnika uda się wziąć głodem. Następnego dnia dołączył do niego Zborowski ze swoim pułkiem. Wygląda na to, że pułkownik w obliczu zagrożenia zapomniał Żółkiewskiemu jego udział w przyczynieniu się do śmierci ojca. Tak czy inaczej pułki pod dowództwem Żółkiewskiego liczyły już około 10 tys. żołnierzy.

Mniej więcej w tym czasie z Możajska wyruszyła armia moskiewsko-szwedzka Dymitra Szujskiego. Zapewne liczył na to, że uda mu się słabsze liczebnie siły Żółkiewskiego osaczyć pod Cariewym Zajmiszczem. Jednak dzięki sprawnemu wywiadowi hetman znalazł słabe strony przeciwnika. Zaległości w wypłacie żołdu spowodowały, że morale cudzoziemskich najemników w armii Szujskiego było fatalne. Obiecująco malował się też konflikt między bratem carskim a ich dowódcą – Jakubem de la Gardie – na tle śmierci księcia Skopina-Szujskiego.

Decyzję o uderzeniu na zbliżającego się wroga przesądziła informacja, że wyruszył on z Możajska i w nocy z 3 na 4 lipca stanie obozem opodal wsi Kłuszyn oddalonej o 18 km na północny wschód od polskiego obozu. Wieczorem 3 lipca 7000 jazdy (przede wszystkim husarii) i 200 piechurów ruszyło komunikiem w kierunku niespodziewającej się uderzenia armii Szujskiego. Pod nosem Wałujewa i Jeleckiego hetman pozostawił jedynie 700 jazdy, 800 piechurów i 3000 Kozaków zaporoskich.

Około dziewiątej było po wszystkim

Rano pułki hetmańskie przybyły na równinę, na której miała się rozegrać bitwa. Zaskoczenie było całkowite. Samuel Maskiewicz – jeden z uczestników bitwy – wspominał: „Nieprzyjaciel strwożony był nowym ludem. Moskwa ze swojego obozu kobylicami obwarowanego, dosyć szerokiego, a Niemcy (chodzi o najemników de la Gardiego) ze swojego, bo osobno od nich stali, jeno się wozami ztaborowawszy, wypadać poczęli bez sprawy, jako to pod ten czas według przypowieści onej: „Siodłaj portki, dawaj konia”.

Do starcia z Moskwicinami hetman koronny desygnował najliczniejszy pułk Aleksandra Zborowskiego (ponad 3000 ludzi), którego wsparł ośmioma chorągwiami husarii i pancernych pułkowników Marcina Kazanowskiego i Samuela Dunikowskiego (ponad 1000 żołnierzy). Rozbicie kontyngentu de la Gardiego Żółkiewski powierzył pułkowi starosty chmielnickiego Mikołaja Strusia (ponad 1500 ludzi) i kilku chorągwiom husarii i pancernych pod dowództwem ks. Janusza Poryckiego (około 1000 żołnierzy). Od strony lasu ubezpieczało ich 400 Kozaków zaporoskich. W razie czego hetman pozostawił sobie kilka chorągwi, z którymi stanął w centrum.

Pierwsza uderzyła na prawym skrzydle husaria. Niestety, jej szarże nie robiły wrażenia na Moskwicinach. Żółkiewski zaczął tracić nadzieję: „Hetman bacząc z góry, że nasi jak w otchłań piekielną wpadłszy, długo w pośrodku ich się okrywając, zaledwo kiedy się ukażą z chorągwią, którą a coraz do sprawy wołają już zwątpił o sobie i o wszystkich nas i jako drugi Jozue ręce do góry trzymając, po wszystek czas o zwycięstwo prosił”.

Szujski dostrzegł kryzys, który pojawił się w polskich szeregach i postanowił przejąć inicjatywę. Jednak gotujących się do uderzenia rajtarów rozbiła husaria, co doprowadziło do paniki w szeregach moskiewskich. Rozpoczęła się pogoń. W obozie trzymał się jeszcze Szujski, ale wobec zdrady cudzoziemców de la Gardiego on też rzucił się do ucieczki.

Na lewym skrzydle piechota przeciwnika wobec zepchnięcia z pola walki jazdy skoncentrowała się na obronie obozu. Żółkiewski, nie chcąc tracić czasu i sił na jego szturmowanie, przeciągnął na swoją stronę szwedzkich najemników: obiecał żołd tym, którzy zechcą przejść na służbę króla polskiego, reszcie zagwarantował wolny powrót do ojczyzny.

Około godziny 9 było już po wszystkim. W ciągu ponad czterogodzinnej bitwy zginęło około 2000 żołnierzy moskiewskich i 700 najemników szwedzkich. Po stronie polskiej straty wyniosły około 200 zabitych i drugie tyle rannych. Z problemem rekonwalescencji żołnierzy kontuzjowanych w bitwie pod Kłuszynem będzie zmagało się polskie dowództwo po zajęciu Moskwy. Na ich potrzeby zostanie tam zorganizowany szpital. Nie mniej dotkliwa była strata 1000 koni.

Polacy w Moskwie

Na wieść o klęsce w Moskwie doszło do przewrotu: Wasyl Szujski został obalony, a władzę przejęła siedmioosobowa komisja bojarska, tzw. siemibojarszczina. Niebawem pod Moskwę przybyły wojska Żółkiewskiego, hetman zaś rozpoczął pertraktacje o warunkach wyboru królewicza Władysława carem moskiewskim. W końcu sierpnia zawarto układ, w myśl którego został on wybrany carem przez wszystkie stany państwa moskiewskiego. Niestety, ten kontrakt polityczny nakładał na polską stronę zobowiązania, które w ówczesnej sytuacji były niemożliwe do zrealizowania: szybkie przybycie królewicza do Moskwy, jego przejście na prawosławie i zwrot ziem, które Rzeczpospolita zajęła już w wyniku dotychczasowych działań wojennych. Żółkiewski zobowiązał się też, że nie wprowadzi swoich oddziałów do miasta.

W obliczu zbliżającej się jesieni hetman uległ jednak namowom części bojarów oraz żądaniom swoich rotmistrzów oraz pułkowników i nakazał wkroczenie do miasta. Znalazło się w nim 8,5 tys. jazdy oraz 500 piechurów. W listopadzie 1610 roku udał się do obozu królewskiego pod Smoleńskiem, gdzie nie udało mu się przekonać władcy do układu, który zawarł z Moskwicinami. Obrażony wrócił do kraju, a dowództwo garnizonu moskiewskiego przejął referendarz litewski Aleksander Gosiewski.

Sytuacja polityczna uległa zasadniczej przemianie wraz ze śmiercią Dymitra II Samozwańca 22 grudnia 1610 roku. Na domiar złego fiaskiem zakończyły się pod Smoleńskiem rokowania Zygmunta III z poselstwem moskiewskim. Liderzy poselstwa zostali internowani i odesłani do Rzeczypospolitej, a towarzysząca im szlachta, wśród której byli właściciele dóbr na Smoleńszczyźnie, wróciła na wschód, roznosząc wieści o wiarołomności Polaków i Litwinów.

29 marca 1611 roku w Moskwie wybuchło powstanie: co prawda oddziały polsko-litewskie nie dały się zaskoczyć, jednak większość miasta uległa zniszczeniu. Przez następne półtora roku musiały się zmagać z blokującymi stolicę siłami najpierw pierwszego, a następnie drugiego pospolitego ruszenia. Odcięty i wygłodzony garnizon skapitulował na początku listopada 1612 roku.

Smoleńsk za tytuł cara

W 1617 roku królewicz Władysław podjął wyprawę do Moskwy. Jednak od początku skazana była ona na niepowodzenie. Armia była nieprzygotowana, a dowództwo trawiły gorszące spory. Nie pomógł nawet hetman Piotr Konaszewicz-Sahajdaczny, który pod Moskwę przyprowadził 20 tysięcy mołojców. Na domiar złego Zygmuntowi III i kręgom rządzącym Rzecząpospolitą zależało bardziej na zwarciu rozejmu z państwem moskiewskim i utrzymaniu Smoleńska niż na odzyskaniu przez królewicza tronu carskiego. Tym sposobem szturm stolicy moskiewskiej w październiku 1618 roku zakończył się fiaskiem. Wyprawa dobiegła końca w styczniu następnego roku wraz z zawarciem rozejmu w Dywilinie.

Mimo że miał obowiązywać przez 14,5 roku, Rosjanie złamali go po śmierci Zygmunta III. Działania wojenne rozpoczęli jesienią 1632 roku, a ich celem był Smoleńsk. Na szczęście twierdza była dobrze przygotowana do obrony i wytrzymała ponad 10-miesięczne oblężenie. To dało czas królowi Władysławowi na zorganizowanie odsieczy. Stworzona przez niego armia, w której dużą rolę odgrywały wojska autoramentu cudzoziemskiego, rozbiła wojska moskiewskie. Do niewoli trafił m.in. głównodowodzący Michaił Szein, który bronił Smoleńska jeszcze przed armią Zygmunta III w latach 1609 – 1611. W traktacie pokojowym zawartym w czerwcu 1634 roku w Polanowie Rosja zmuszona była uznać nabytki terytorialne Rzeczypospolitej (Smoleńszczyznę i Czernichowszczyznę), jednak za cenę 20 tys. rubli skłoniła Władysława IV do zrzeczenia się carskiego kołpaka. Pokój – tradycyjnie w stosunkach polsko-moskiewskich – zwany eufemistycznie wieczystym przetrwał tylko 20 lat. W 1654 roku car Aleksy Michajłowicz, korzystając z kryzysu Rzeczypospolitej i postanowień ugody perejasławskiej, w myśl której hetman Chmielnicki poddał władzy carskiej całą Ukrainę, ponownie uderzył.

Maj 2010

Tekst z archiwum "Rzeczpospolitej"

, z dodatku "Księga kresów wschodnich"

Pozostało 100% artykułu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 791
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 790
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 789
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 788
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 787