Tekst z tygodnika "Plus Minus"
Ostatnio u naszego wschodniego sąsiada pojawiły się akcenty uznane przez niektórych za powrót ukraińskiego nacjonalizmu lub polityczną grę nim. Na zachodniej Ukrainie postawiono kolejny, chyba 38. pomnik Stepanowi Banderze. W Kijowie odbył się marsz, podczas którego domagano się przyznania byłym żołnierzom UPA pełni praw kombatanckich. No i partia Swoboda, która odwołuje się do tradycji Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, dostała się do parlamentu. Jest też ona posądzana o kontakty z obozem niebieskich. Spotkać można nawet tezy, iż jest to polityczny projekt ludzi prezydenta Janukowycza, skonstruowany po to, by z jednej strony skłócić opozycję, a z drugiej mobilizować elektorat na wschodzie Ukrainy.
W Polsce, gdzie szczególnie w środowiskach prawicowych i kresowych łatwo wywołać podobne nastroje, każdy z przywołanych incydentów powodował oburzenie i potępienie.
Tymczasem moim zdaniem na Ukrainie ukraińskiego nacjonalizmu jest wręcz za mało i w tym między innymi upatruję kłopotów naszego sąsiada w budowie swej niepodległej państwowości i w jego relacjach z Europą.
Grzech pułkowników
Autorami koncepcji integralnego ukraińskiego nacjonalizmu byli pułkownicy Ukraińskiej Halickiej Armii. Stworzyli ją w ramach przygotowań do rewanżu za przegraną wojnę o Lwów w 1918 roku i potraktowali jako szansę na uzyskanie niepodległości. Gdyby dokładniej znali historię lub przynajmniej różne narodowe tradycje, mogliby wybrać znacznie lepiej, na przykład nacjonalizm anglosaski lub amerykański. Przyjęli jednak prostą zasadę – to, co nasze, jest najlepsze. Zgodne z nią było hasło: „Ukraina dla Ukraińców".