Fałszywi zbawcy Europy

Prawicowi ekstremiści nazywają po imieniu dręczące Europejczyków strachy, ale sensownych rozwiązań nie wskazują.

Publikacja: 30.12.2012 20:14

Gwardia Węgierska Jobbik zbyt dosłownie odwołuje się do mocno kłopotliwej przeszłości.

Gwardia Węgierska Jobbik zbyt dosłownie odwołuje się do mocno kłopotliwej przeszłości.

Foto: AFP

Skrajna prawica w Europie ma się dobrze. To już nie te czasy, gdy pojawienie się w austriackim rządzie ministrów z Partii Wolnościowej Jörga Haidera wywołało kontynentalny paroksyzm, a Jean-Marie Le Pen traktowany był jak wstydliwy, marginalny problem francuskiego życia publicznego.

Gdyby dziś Unia Europejska chciała poddawać ostracyzmowi kraje, w których przyjaciele i naśladowcy Le Pena zasiedli w parlamentach, to Komisja Europejska musiałaby zignorować połowę państw członkowskich, a i tak pozostałaby konsternacja z powodu składu Parlamentu Europejskiego, w którym zasiadają już przedstawiciele węgierskiego Jobbiku, francuskiego Frontu Narodowego (FN) czy Brytyjskiej Partii Narodowej (BNP).

Romano Prodi, który jako ówczesny szef Komisji Europejskiej ogłaszał w 2000 r. bojkot Austrii, musi ze zgrozą patrzeć na to, co w ciągu dekady stało się z europejskim politycznym mainstreamem.

Nobilitacja ekstremy

Skrajni prawicowcy zasiadają w zgromadzeniach narodowych krajów, które jeszcze kilka lat temu uchodziły za wzorce tolerancji i lewicowego liberalizmu. W Holandii Partia Wolności Geerta Wildersa (PVV – ta, która utworzyła wymierzony w polskich imigrantów portal) jest wciąż jedną z głównych sił politycznych, nawet jeśli jej stan posiadania skurczył się po tegorocznych wrześniowych wyborach z 24 do 15 mandatów.

W Finlandii uważanej za nie mniej otwartą i liberalną szowinistyczna Partia Finów (wówczas jeszcze Prawdziwych Finów) otrzymała w 2011 r. 19 proc. głosów. Nieźle radzi sobie także ksenofobiczna duńska Partia Ludowa. Anders Breivik dokonał swej zbrodni nie w którymś ze skażonych totalitarną przeszłością państw Europy, lecz we wzorcowo otwartym społeczeństwie norweskim.

To właśnie proces Breivika przypomniał Europejczykom w mijającym roku, że mają wciąż problem z ksenofobami odwołującymi się do przemocy i haseł rodem z „Mein Kampf". Do dobrze zadomowionych już w polityce ideologicznych braci dołączyli w maju także Grecy z faszyzującej partii Złoty Świt. Swojego występu w czasie wyborów prezydenckich nie musi się wstydzić Marine Le Pen, która przejęła po ojcu przewodnictwo FN. Zajęła trzecie miejsce z poparciem blisko 18 proc. francuskich wyborców.

Dla głosicieli najradykalniejszych haseł najbardziej sprzyjającym środowiskiem okazują się zawsze czasy kryzysu i niepewności. Tej zaś od kilku lat nie brakuje. Dla Europy druga fala kryzysu związana z problemami finansów publicznych okazała się nawet boleśniejsza niż pierwsza z 2008 r., bo przyniosła niepewność, bezrobocie, pauperyzację społeczeństw.

Nic dziwnego, że wykresy poparcia dla prawicowych populistów w ciągu minionych czterech lat podskoczyły w górę. Jak grzyby po deszczu wyrosły nowe radykalne partie ksenofobów, a te, które istniały już wcześniej, jak nacjonaliści fińscy, dzięki głosom przestraszonych wyborców stały się nagle silnymi i dobrze słyszalnymi ugrupowaniami.

Prosto, bez tabu

W oczach zniechęconych do tradycyjnej polityki wyborców prawicowi radykałowie mają nad swoimi mainstreamowymi adwersarzami zasadniczą przewagę: nie boją się nazywać rzeczy po imieniu, wskazywać rzeczywistych bolączek społeczeństw i w miarę trafnie określać istoty problemu. Kompromitują poprawność polityczną, w pułapkę której wpadła większość lewicowo-liberalnego (choć nie tylko) świata polityki europejskiej. Przemówienia Nigela Farage'a punktującego w Parlamencie Europejskim bezsensy eurobiurokracji muszą zastanowić nawet tych, którzy z gruntu nie zgadzają się z eurosceptykami.

Równie trudno dyskutować z argumentami Marine Le Pen mówiącej głośno: masowa imigracja i brak integracji stwarzają olbrzymie problemy społeczne, a ich rozwiązania nie przynoszą bzdurne idee multikulti, których jedynym widomym skutkiem jest budowanie kulturowych gett od Hiszpanii po Skandynawię.

Twierdzenie Wildersa, że Koran to islamski „Mein Kampf", to oczywisty bełkot, jednak wytykanie ułomności polityki imigracyjnej i dowodzenie, że islamscy imigranci niepokojąco łatwo poddają się ideologicznym wpływom islamistów, spotyka się ze zrozumieniem wyborców.

Jednocześnie prawdziwym problemem ksenofobicznej, radykalnej prawicy jest wskazywanie fałszywych recept na jak najbardziej prawdziwe problemy. Atakują politykę imigracyjną swoich rządów, ale nie wskazują sposobów sensownej integracji przybyszów. Odrzucają imigrację jako taką, lecz nie tłumaczą, jak rozwiązać problemy demograficzne starzejącej się i bezdzietnej Europy. Krytykują – często słusznie – europejską biurokrację, ale nie przedstawiają przekonujących planów uzdrowienia polityki, a przede wszystkim gospodarki. Żadna skrajnie prawicowa partia w Europie nie stworzyła sensownego zarysu reform. Przy okazji żądań uzdrowienia gospodarki prawicowi radykałowie sprzeciwiają się cięciom i oszczędnościom (Wilders doprowadził nawet do upadku rządu holenderskiego, bo nie zgodził się na obniżenie deficytu budżetowego do 3 proc.).

Zagubiona tożsamość

Sprowadzenie popularności radykalnych prawicowych populistów do roli partii protestu czasów recesji byłoby jednak zbyt dużym uproszczeniem, na co zwraca uwagę znawca europejskiej skrajnej prawicy Matthew Godwin z Uniwersytetu Nottingham. Jego zdaniem równie istotne są problemy identyfikacji narodowej i zagubienia tożsamości społeczeństw. To dlatego partie ksenofobiczne pojawiają się jednocześnie w miejscach tak różnych jak posiadająca wciąż rating AAA Holandia, zbankrutowana Grecja czy niepotrafiące wyjść z wieloletnich już kłopotów Węgry. W rozważaniach o współczesnych populistach i ksenofobach właśnie węgierski Jobbik odgrywa często rolę konia weterynaryjnego ilustrującego istotę i wagę problemu. Nawet jeśli w polityce wewnętrznej partia ta odgrywa rolę nieporównanie mniejszą niż choćby holenderska Partia Wolności. W odróżnieniu od partii Wildersa Jobbik trzymany jest przez rządzącą centroprawicę (Fidesz) w swoistej kwarantannie i raczej nie byłby w stanie doprowadzić do jakichkolwiek zmian władzy. Viktor Orbán doskonale wie, że nieżyczliwa mu już od czasów jego pierwszego rządu europejska lewica i liberałowie chętnie zobaczyliby go w objęciach szefa Jobbiku Gábora Vony. Właśnie dlatego do żadnego aliansu obu ugrupowań dojść nie może, a wieszczenie niektórych zachodnich analityków, że Fidesz będzie potrzebował wsparcia skrajnej prawicy, na razie jest bezpodstawne.

Mimo wszystko Jobbik znacznie lepiej niż PVV nadaje się do ilustrowania problemu. Dla zachodnich Europejczyków to rodzaj wschodnich barbarzyńców sięgających po zdyskredytowane hasła antysemityzmu i mało zrozumiałe żądania „zrobienia porządku" z Cyganami. Do tego jeszcze ta operetkowa Gwardia Węgierska, paramilitarna przybudówka partii, która swoimi strojami organizacyjnymi i symbolami przywołuje proste skojarzenia z faszyzmem.

Dzieci kultury klęski

Młodzi i wykształceni przywódcy Jobbiku tworzą dziwny miks węgierskiego poczucia klęski będącego skutkiem przegranych wojen i powstań XX wieku z szukaniem winnych za dzisiejszą mizerię kraju. Znajdują ich wśród eurokratów, Żydów, międzynarodowej finansjery, „cygańskich przestępców i darmozjadów", komunistów, a nawet konkurentów z prawicy – zbyt mało radykalnych i miękkich wobec wrogów narodu. W ideologii Jobbiku pobrzmiewa więcej haseł rodem z okresu międzywojennego, niż można ich znaleźć w słowniku pobratymców z Zachodu. Oczywiście nie oznacza wzajemnego braku zrozumienia, czego widomym dowodem są choćby serdeczne kontakty z działaczami brytyjskiej BNP.

Przeciągający się kryzys i problemy z europejską tożsamością powodują, że prawicowo-populistyczna ekstrema szybko nie zejdzie ze sceny politycznej. Szczyt popularności i wpływów politycznych może jednak mieć już za sobą, na co wskazują wyniki wyborów w Holandii i stabilizacja notowań w większości państw kontynentu. Częściowo to wynik spowszednienia radykalizmu, a częściowo zapożyczania haseł i argumentów przez ugrupowania centrowe czujące na plecach oddech ekstremistów.

Nie bez powodu Angela Merkel przyznaje, że eksperyment z wielokulturowością okazał się niewypałem, a Viktor Orbán daje odpór „zagranicznym kolonizatorom" i jako pierwszy w Europie zabiera się za rozwiązywanie problemu cygańskiego.

Jeśli do tego politycy mainstreamu zostaną także zmuszeni do porzucenia każącej im chować głowę w piasek politycznej poprawności, to może się okazać, że skrajna prawica przyczyni się do zmian w funkcjonowaniu szwankujących mechanizmów integracji Europy.

Oczywiście o ile wcześniej lawina kryzysowych problemów nie zniweczy snu o kontynentalnej wspólnocie.

Skrajna prawica w Europie ma się dobrze. To już nie te czasy, gdy pojawienie się w austriackim rządzie ministrów z Partii Wolnościowej Jörga Haidera wywołało kontynentalny paroksyzm, a Jean-Marie Le Pen traktowany był jak wstydliwy, marginalny problem francuskiego życia publicznego.

Gdyby dziś Unia Europejska chciała poddawać ostracyzmowi kraje, w których przyjaciele i naśladowcy Le Pena zasiedli w parlamentach, to Komisja Europejska musiałaby zignorować połowę państw członkowskich, a i tak pozostałaby konsternacja z powodu składu Parlamentu Europejskiego, w którym zasiadają już przedstawiciele węgierskiego Jobbiku, francuskiego Frontu Narodowego (FN) czy Brytyjskiej Partii Narodowej (BNP).

Pozostało 92% artykułu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1023
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1022
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1021
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1020
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1019