Jednocześnie prawdziwym problemem ksenofobicznej, radykalnej prawicy jest wskazywanie fałszywych recept na jak najbardziej prawdziwe problemy. Atakują politykę imigracyjną swoich rządów, ale nie wskazują sposobów sensownej integracji przybyszów. Odrzucają imigrację jako taką, lecz nie tłumaczą, jak rozwiązać problemy demograficzne starzejącej się i bezdzietnej Europy. Krytykują – często słusznie – europejską biurokrację, ale nie przedstawiają przekonujących planów uzdrowienia polityki, a przede wszystkim gospodarki. Żadna skrajnie prawicowa partia w Europie nie stworzyła sensownego zarysu reform. Przy okazji żądań uzdrowienia gospodarki prawicowi radykałowie sprzeciwiają się cięciom i oszczędnościom (Wilders doprowadził nawet do upadku rządu holenderskiego, bo nie zgodził się na obniżenie deficytu budżetowego do 3 proc.).
Zagubiona tożsamość
Sprowadzenie popularności radykalnych prawicowych populistów do roli partii protestu czasów recesji byłoby jednak zbyt dużym uproszczeniem, na co zwraca uwagę znawca europejskiej skrajnej prawicy Matthew Godwin z Uniwersytetu Nottingham. Jego zdaniem równie istotne są problemy identyfikacji narodowej i zagubienia tożsamości społeczeństw. To dlatego partie ksenofobiczne pojawiają się jednocześnie w miejscach tak różnych jak posiadająca wciąż rating AAA Holandia, zbankrutowana Grecja czy niepotrafiące wyjść z wieloletnich już kłopotów Węgry. W rozważaniach o współczesnych populistach i ksenofobach właśnie węgierski Jobbik odgrywa często rolę konia weterynaryjnego ilustrującego istotę i wagę problemu. Nawet jeśli w polityce wewnętrznej partia ta odgrywa rolę nieporównanie mniejszą niż choćby holenderska Partia Wolności. W odróżnieniu od partii Wildersa Jobbik trzymany jest przez rządzącą centroprawicę (Fidesz) w swoistej kwarantannie i raczej nie byłby w stanie doprowadzić do jakichkolwiek zmian władzy. Viktor Orbán doskonale wie, że nieżyczliwa mu już od czasów jego pierwszego rządu europejska lewica i liberałowie chętnie zobaczyliby go w objęciach szefa Jobbiku Gábora Vony. Właśnie dlatego do żadnego aliansu obu ugrupowań dojść nie może, a wieszczenie niektórych zachodnich analityków, że Fidesz będzie potrzebował wsparcia skrajnej prawicy, na razie jest bezpodstawne.
Mimo wszystko Jobbik znacznie lepiej niż PVV nadaje się do ilustrowania problemu. Dla zachodnich Europejczyków to rodzaj wschodnich barbarzyńców sięgających po zdyskredytowane hasła antysemityzmu i mało zrozumiałe żądania „zrobienia porządku" z Cyganami. Do tego jeszcze ta operetkowa Gwardia Węgierska, paramilitarna przybudówka partii, która swoimi strojami organizacyjnymi i symbolami przywołuje proste skojarzenia z faszyzmem.
Dzieci kultury klęski
Młodzi i wykształceni przywódcy Jobbiku tworzą dziwny miks węgierskiego poczucia klęski będącego skutkiem przegranych wojen i powstań XX wieku z szukaniem winnych za dzisiejszą mizerię kraju. Znajdują ich wśród eurokratów, Żydów, międzynarodowej finansjery, „cygańskich przestępców i darmozjadów", komunistów, a nawet konkurentów z prawicy – zbyt mało radykalnych i miękkich wobec wrogów narodu. W ideologii Jobbiku pobrzmiewa więcej haseł rodem z okresu międzywojennego, niż można ich znaleźć w słowniku pobratymców z Zachodu. Oczywiście nie oznacza wzajemnego braku zrozumienia, czego widomym dowodem są choćby serdeczne kontakty z działaczami brytyjskiej BNP.
Przeciągający się kryzys i problemy z europejską tożsamością powodują, że prawicowo-populistyczna ekstrema szybko nie zejdzie ze sceny politycznej. Szczyt popularności i wpływów politycznych może jednak mieć już za sobą, na co wskazują wyniki wyborów w Holandii i stabilizacja notowań w większości państw kontynentu. Częściowo to wynik spowszednienia radykalizmu, a częściowo zapożyczania haseł i argumentów przez ugrupowania centrowe czujące na plecach oddech ekstremistów.
Nie bez powodu Angela Merkel przyznaje, że eksperyment z wielokulturowością okazał się niewypałem, a Viktor Orbán daje odpór „zagranicznym kolonizatorom" i jako pierwszy w Europie zabiera się za rozwiązywanie problemu cygańskiego.