W burzliwej atmosferze parlament Bułgarii przyjął wczoraj dymisję rządu premiera Bojko Borysowa. Innego wyjścia nie było w sytuacji masowych demonstracji. Stanowiły kulminację dwutygodniowej fali protestów wywołanych podwyżkami cen energii. Protestujący Bułgarzy osiągnęli cel: premier Bojko Borysow przestał rządzić.
Środowa zapowiedź dymisji nie uspokoiła od razu nastrojów – w wielu miejscowościach demonstranci nie rozeszli się do domów nawet na noc. W czwartek od rana grupy protestujących zbierały się w Sofii, Błagojewgradzie i Warnie. Nie doszło do większych zajść, tylko w stolicy policja musiała rozdzielić zwolenników i przeciwników rządu.
Koniec impasu
Prezydent Rosen Plewnielijew, który z powodu nagłego zaostrzenia sytuacji musiał odwołać swoją oficjalną podróż do Wietnamu, zapowiedział zgodnie z konstytucją przekazanie misji stworzenia rządu przywódcom partii reprezentowanych w parlamencie. Była to jednak czysta formalność, gdyż żadna z frakcji nie była gotowa na przyjęcie takiego rozwiązania. Mimo tego, że wybory w normalnym terminie miały się odbyć za pięć miesięcy.
Jedynym rozwiązaniem pozostało więc zatwierdzenie dymisji, co oznacza konieczność przyspieszonych wyborów, zapewne w kwietniu. Za jej przyjęciem opowiedziało się 209 z obecnych na sali 215 posłów. Sam premier nie przybył na obrady, choć rozlegały się żądania doprowadzenia go do gmachu Sabrania. Pojawił się dopiero na głosowaniu.
Iskrą, która doprowadziła do wybuchu społecznego niezadowolenia, był nagły skok cen energii elektrycznej. Średnie rachunki za prąd zaczęły opiewać na równowartość 300–400 zł przy średnich zarobkach ok. 1600 zł. Nie chodzi jednak tylko o ceny energii.