Szczególnie uderzające jest to w przypadku wątku zamachu na Lecha Wałęsę. W zamieszczonych w książce zeznaniach turecki terrorysta szczegółowo opisuje, jak podczas wizyty delegacji „Solidarności" w Rzymie (styczeń 1981 r.) jeździł po mieście, szukając dogodnego miejsca do mordu. Towarzyszyli mu trzej Bułgarzy: dwaj z nich to znani z zamachu na Jana Pawła II Siergiej Antonow i Żelio Wasilew, trzeci, Iwan Donczew, w zeznaniach Agczy pojawia się tylko ten jeden raz. Dziś wiemy, że był on oficerem prowadzącym Luigiego Scricciolo, włoskiego związkowca, który organizował pobyt delegacji „S" w Rzymie, i jednocześnie agenta bułgarskich służb specjalnych. Bułgarzy mówili Agczy, że plan pobytu polskiej delegacji znają od pewnego włoskiego związkowca. Ostatecznie do zamachu nie doszło – z niezbyt jasnych powodów.
Co robi z tą wiedzą znany z dociekliwości sędzia Ilario Martella prowadzący śledztwo w sprawie zamachu na papieża? Zamiast zainteresować się nieznanym wątkiem, beszta terrorystę, przykazując mu, by przestał... fałszywie oskarżać siebie i innych. Tę delikatną sugestię Turek oczywiście chwyta w lot i wszystko odwołuje.
Przy odtwarzaniu przebiegu zamachu uderza też zatrzymanie się śledczych na osobie Agczy. Papieża trafiły trzy pociski. Dwa pochodziły z pistoletu schwytanego terrorysty. Trzeci, który dziś znajduje się w Fatimie, nie został nawet poddany badaniom balistycznym! A jest on najprawdopodobniej innego kalibru. Wynikałoby z tego, że Oral Czelik (Celik), najbliższy współpracownik i przyjaciel Agczy, do papieża nie tylko strzelał – on go również trafił. Jednak również w tym punkcie włoski wymiar sprawiedliwości pozostał ślepy. Mimo że zorganizowany spisek na życie Jana Pawła II jest udowodnionym faktem, w świadomości konsumentów mediów utrwalano obraz Agczy jako samotnego fanatyka.
Ciekawym wątkiem zeznań tureckiego terrorysty jest „międzynarodówka zła", która odgrywała istotną rolę w przygotowaniu zamachu. Dzięki dociekliwości włoskich sędziów śledczych możemy odtworzyć organizację zbrodni praktycznie dzień po dniu. Agczę podawano sobie niemal z rąk do rąk: zawsze mógł liczyć na nocleg (choć niekoniecznie luksusowy) oraz finanse na „drobne wydatki". Przestępcy kryminalni działali tu wespół z funkcjonariuszami i agentami komunistycznych służb specjalnych, a także z terrorystami. Agcza przekonująco charakteryzuje wspólnotę interesów ekstremistów z lewa i z prawa, jednakowo zainteresowanych podkopywaniem fundamentów demokracji.
Nie sposób nie zatrzymać się nad postacią głównego bohatera. Łączy on w sobie błyskotliwą inteligencję i całkowity brak skrupułów. O swych zbrodniczych działaniach opowiada chłodno i rzeczowo, jak o pracy, którą wykonywał tak rzetelnie, jak umiał. Jego zeznania – te cytowane i te, które streszcza we wstępie Andrzej Grajewski – to majstersztyk dezinformacji. Jak wiadomo, profesjonalne wprowadzanie w błąd nie polega na mnożeniu kłamstw: nikt by nie uwierzył w tak prymitywny fałsz. Ta złowroga sztuka to umiejętne mieszanie informacji prawdziwych, prawdopodobnych i kłamliwych – a wszystko w takich proporcjach, by osiągnąć zamierzony cel. Agcza wydaje się tu mistrzem. Dość powiedzieć, że choć dzięki zeznaniom Turka można z dużym prawdopodobieństwem odtworzyć przebieg wydarzeń, to na podstawie tychże zeznań nie udało się nikogo skazać! Nie wiadomo, czy zamachowiec jest samorodnym talentem w dziedzinie dezinformacji, czy też perfekcyjnie wykorzystał wiedzę uzyskaną w ramach przeszkolenia.
Można się zastanawiać, dlaczego w ogóle zaczął mówić i wydał licznych wspólników. Można sądzić, że potraktował to jako ubezpieczenie na życie. Gdyby nic nie mówił, a potem na przykład wpadł pod ciężarówkę, koszty takiego „wypadku" byłyby minimalne dla jego organizatorów. Zeznając, Agcza znacząco je podwyższył, czyniąc swoje odejście z tego świata nieopłacalnym dla jego sprawców. Turek niejako wskazał palcem, komu mogłoby ewentualnie zależeć na jego śmierci. Gdyby jednak jego zeznania zaprowadziły do więzienia wspólników, a zwłaszcza gdyby wskazał kogoś naprawdę ważnego, ujawniając wprost winę władz któregoś kraju – wtedy mocodawcy mogliby uznać, że mleko i tak się rozlało... Skrócenie życia gadatliwemu mordercy stanowiłoby nauczkę dla jego potencjalnych naśladowców. Zapewne dlatego terrorysta powiedział nie za dużo i nie za mało.