– Unia może nie przesłać nam zaplanowanych funduszy, a wtedy pieniądze pójdą z naszego budżetu i wszystko zostanie przerzucone na czeskiego podatnika – powiedział „Rzeczpospolitej" analityk głównego czeskiego dziennika gospodarczego „Hospodarskich Novin" Martin Ehl.
Afera wybuchła, gdy do praskiej prasy przedostał się raport unijnych audytorów, którzy badali powiązania obecnego szefa rządu Andreja Babiša z jego holdingiem Agrofer. W 2016 roku czeski parlament przyjął ustawę – pisaną „pod Babiša" – nakazującą premierowi przekazywanie swych firm pod zarząd funduszy trustowych (podobnie jak w USA).
czytaj także: Czechy: Największy protest w Pradze od czasu upadku komunizmu
Unijni urzędnicy wykryli, że co prawda Babiš przekazał zarząd Agrofertu dwóm funduszom, ale to on był ich „ostatecznym beneficjentem".
Jeśli Bruksela przyjmie raport w obecnym brzmieniu, to oznaczałoby wycofanie ok. 17 mln eurosubsydiów europejskich dla firm holdingu Agrofert – w dodatku dostawały je z puli wspierania małej przedsiębiorczości. – Koncern to 100–120 firm znanych z dużej kreatywności. Kiedy trzeba, występują jako małe, a innym razem – ogromne. Tego rodzaju zachowania w biznesie nazywa się u nas „bocianie gniazdo", od nazwy ośrodka wypoczynkowego należącego do Babiša – tłumaczy Ehl.