O wydarzeniu sprzed tygodnia pisze dzisiaj portal tygodnika „Der Spiegel". Szef dyplomacji Guido Westerwelle i szef resortu obrony Thomas de Maizière uczestniczyli w ubiegłą niedzielę w uroczystości pożegnania niemieckich wojsk z bazą w Kunduzie w północnym Afganistanie. Oficjalnie przekazali ją Afgańczykom.
Tego dnia rano czujniki umieszczone na sterowcu wykryły dwie wyrzutnie rakiet na zachód od obozu. Do ostrzału były już przygotowane 107-milimetrowe działa. Natychmiast wzniósł się śmigłowiec bojowy Tiger i wystraszył rebeliantów. Szczegóły, jak pisze „Spiegel Online" są tajne, jeden z rzeczników przyznał jedynie, że były sygnały o możliwym zakłóceniu ceremonii przekazania obozu przez ostrzał rakietowy.
W Afganistanie jest jeszcze 4 tysiące niemieckich żołnierzy, ale w przyszłym roku zostanie ich już tylko 800. Ostatni z 900, którzy służyli w Kunduzie, ma wyjechać do końca miesiąca. Niemcy pozostaną jeszcze w swojej głównej bazie w północnym Afganistanie - w Mazar-i-Szarif.
W zeszłym tygodniu media podawały, że w czasie wizyty obu ministrów doszło w okolicy, którą odwiedzili, do starcia między talibami a afgańską policją. Niemieccy żołnierze nie brali w tym udziału. Zginął jeden Afgańczyk.
W trwającej od 10 lat misji Bundeswehry w Afganistanie zginęło 54 niemieckich żołnierzy. Jak pisał portal Deutsche Welle, północny Afganistan jest miejscem, gdzie Bundeswehra, nie biorąca wcześniej udziału w bojowych lądowych misjach zagranicznych, straciła swoją niewinność i etykietkę pokojowej armii. Minister Thomas de Maizière powiedział, że tam niemieccy żołnierze zostali zmuszeni do porzucenia budowy studni na rzecz walki. W Afganistanie po raz pierwszy od zakończenia drugiej wojny niemieccy żołnierze ginęli za granicą i spowodowali śmierć cywilów.