Organizacja jest już zepchnięta do podziemia, niemal goła i bosa, liderzy zapełniają więzienia, a wywodzącemu się z niej byłemu prezydentowi grozi wyrok śmierci.
Obalony cztery miesiące temu prezydent Mohamed Mursi został wczoraj wcześnie rano przewieziony do sądu. Zdążył dwa razy powiedzieć, że to on jest prezydentem, i proces został odłożony na początek przyszłego roku.
Nie wiadomo, skąd go przewieziono, bo o więzieniu, gdzie go dotychczas przetrzymywano, krążą tylko domysły. Może było to więzienie Tora na przedmieściach Kairu, a może Burdż al-Arab w śródziemnomorskiej metropolii – Aleksandrii. Może jakaś wydzielona część ściśle strzeżonego obiektu wojskowego. Gdy pod koniec lipca szefowej unijnej dyplomacji Catherine Ashton udało się wynegocjować z armią, by jako pierwszy polityk z Zachodu odwiedziła uwięzionego Mursiego, to na spotkanie wiózł ją, klucząc w ciemnościach nocy, wojskowy śmigłowiec.
Wiadomo, dokąd przyleciał Mursi – do Akademii Policyjnej w Kairze, tej samej, w której ponad dwa lata temu urządzono sąd nad poprzednią epoką w egipskiej historii. To tam na łóżku szpitalnym, umieszczonym w klatce, pojawił się Hosni Mubarak, obalony w wyniku rewolucji na początku 2011 roku dyktator. Zaczęło się od upokorzenia, potem był wyrok dożywocia za śmierć setek demonstrantów w czasie rewolucji, a w końcu, już po obaleniu przez armię Mursiego, jej były sławny wychowanek Mubarak doszedł do wznowienia procesu i aresztu domowego zamiast więzienia.
W związku z procesem Mursiego w stan gotowości postawiono, jak pisał portal Al-Arabija, 20 tysięcy funkcjonariuszy służb bezpieczeństwa, policji i żołnierzy. Na wielkie protesty jednak się nie zapowiada, dotychczasowe uderzenie władz w Bractwo było bardzo silne – krwawe tłumienie demonstracji od początku lipca, aresztowania, częściowa delegalizacja i zapowiedź konfiskaty mienia.