Noworoczne wystąpienie szefa tureckiego rządu miało być podsumowaniem sukcesów ekonomicznych kraju, który podczas 11-letnich rządów Tayyipa Recepa Erdogana i jego Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) stał się regionalną potęgą. Zamiast tego ujawniony w grudniu skandal korupcyjny zmusił Erdogana do odpierania ataków i obrony swojej polityki.
Komu nie w smak są nasze sukcesy
Tym razem uwagę analityków zwróciły oskarżenia o zagraniczne wsparcie dla wymierzonego w niego „spisku”. Erdogan nie wymienił z nazwy krajów, do których polityki ma zastrzeżenia, mówił jedynie o „kręgach, którym nie w smak są sukcesy Turcji, rozwijająca się gospodarka, aktywna polityka zagraniczna i globalne projekty”.
Określenie „spisek zagraniczny” w ustach działaczy AKP odnosi się przede wszystkim do działalności Fethullaha Gülena, żyjącego w amerykańskiej Pensylwanii i od paru lat skłóconego z AKP kaznodziei. Otwarty konflikt zaczął się, gdy w zeszłym roku władze zapowiedziały likwidację szkół prowadzonych przez ruch Gülena.
Problemem dla zewnętrznych relacji Turcji może być typowa dla polityków o autorytarnych skłonnościach podejrzliwość, którą prezentuje Erdogan. Już w czasie letnich demonstracji w stambulskim parku Gezi mówił o zagranicznych inspiratorach swoich przeciwników.
O tendencyjną wrogość wobec Turcji oskarżał europejskich polityków, którzy sceptycznie odnosili się do planów przyjęcia Turcji do UE. Wreszcie Gülena nazywał agentem CIA, niedwuznacznie sugerując, że administracja amerykańska może w ten sposób chcieć wywierać naciski na rząd obierający opcję islamską i kurs niechętny Izraelowi (podkreślany dodatkowo dobrymi kontaktami z egipskim Bractwem Muzułmańskim). Premier posunął się nawet do sugestii, że Stany Zjednoczone powinny odwołać swojego ambasadora w Turcji, choć skończyło się na pustych słowach, turecki MSZ nie podjął bowiem żadnych oficjalnych kroków.