ONZ informuje, że przed trwającymi od miesiąca walkami między armią Sudanu Południowego, a rebeliantami uciekło z domów ponad 350 tys. ludzi, a zginęło tysiąc. International Crisis Group alarmuje jednak, że zabitych może być już 10 tys. ludzi, a konflikt zmienia się w wojnę domową.
Ofiary tragedii na Nilu pochodziły z przejętego ostatnio przez rebeliantów miasta Malakal, które jest bramą do bogatego w ropę stanu Nil Górny.
- 200 do 300 osób, w tym wiele kobiet i dzieci, utonęło, gdy łódź przewróciła się - poinformował AFP rzecznik armi Philip Aguer.
Walki między siłami lojalnymi wobec prezydenta Salva Kiir, a rebeliantami popierającymi zdymisjonowanego Rieka Machara, byłego wiceprezydenta, wybuchły w połowie grudnia. Kiir jest Dinkiem, natomiast Machar należy do ludu Nuerów. Dinkowie, stanowiący prawie połowę ludności Południowego Sudanu, zawsze traktowali mniej licznych Nuerów (dziesiąta część ludności) z wyższością, jako obywateli drugiej kategorii.
Konflikt między nimi na nowo rozgorzał w lipcu, gdy prezydent Kiir zdecydował o zwolnieniu członków rządu ogłaszając, że gabinet jest zbyt duży, by podołać wyzwaniom stojącym przed krajem. Zapowiedział stworzenie rządu technokratów. Jego przeciwnicy natychmiast zarzucili mu jednak, że pozbywa się w ten sposób rywali politycznych, takich jak Machar, a do władz ściąga Dinków. Podkreślali też, że jeśli Kiir dotrzyma obietnic dotyczących budowy dróg, szpitali czy szkół, z łatwością wygra wybory w 2016 r.