– Poniedziałkowe wyroki ogłaszał sędzia, którego synowi terroryści ścięli głowę w 2011 roku – powiedział „Rz" Said Sadek, politolog z Uniwersytetu Amerykańskiego w Kairze sympatyzujący z władzami.
– Ten sędzia potraktował oskarżonych jako tłum, który stał się narzędziem w morderstwie, choć wielu z nich tylko asystowało. Ludzie na Zachodzie reagują z oburzeniem na wieść o karaniu terrorystów islamskich, a nie mówią o ofiarach – dodał prof. Sadek.
Prawna walka z islamistami rozgrywa się w Minji, ćwierćmilionowym mieście w środkowym Egipcie, 250 km na południe od Kairu. Jest tam jeden z sześciu specjalnych sądów, do których, jak to ujmują zwolennicy władz, „wychodząc naprzeciw opinii publicznej oburzonej opieszałością wymiaru sprawiedliwości, przeniesiono sprawy terrorystyczne".
Organizacją terrorystyczną jest według władz Bractwo Muzułmańskie, które jeszcze kilka miesięcy temu rządziło w Egipcie, i to w wyniku demokratycznych wyborów. Armia na początku lipca obaliła wywodzącego się z Bractwa prezydenta Mohameda Mursiego i od tej pory – przy sporym poparciu społecznym – prześladuje członków tej organizacji.
W poniedziałek sąd w Minji skazał na śmierć 539 członków i zwolenników Bractwa, wywołując szok w organizacjach broniących praw człowieka. Zachód zareagował standardowo („głębokie oburzenie" wyraziły USA, a szefowa unijnej dyplomacji domagała się prawa do uczciwego procesu).