USA i UE gotowe są wspólnie izolować Rosję, choć w stosowanych instrumentach mogą się różnić. Wczoraj usłyszeliśmy zapewnienia, że jeśli Rosja pójdzie dalej w działaniach destabilizacyjnych, to zarówno Waszyngton, jak i Bruksela nałożą na nią sankcje gospodarcze. Nie będą ich jednak ze sobą koordynować, bo każdy kraj i każdy region na świecie mają inne relacje z Rosją i inne będą ich potencjalne straty.
Dla Europy agresywna polityka Rosji okazała się kolejną zachętą do zwiększania niezależności energetycznej. Jednym z elementów tego procesu może być zwiększony import gazu z USA, które dzięki eksploatacji gazu łupkowego stały się eldorado taniej energii. Kraj ten tradycyjnie nakładał ograniczenia na eksport energii. Jednak Barack Obama powiedział wczoraj, że amerykańska administracja już wydaje licencje eksportowe, które pozwalają na dzienny wywóz gazu równy europejskiemu zużyciu. Surowiec jest sprzedawany na rynku, a więc Europa nie ma tutaj preferencji zakupowych. Zdaniem Jose Barroso, szefa Komisji Europejskiej, amerykański gość zapewniał jednak, że pozwoleń eksportowych będzie więcej. A już w przyszłym tygodniu ministrowe energii krajów G7, pod auspicjami UE i USA, zbiorą się w Brukseli, żeby dyskutować o skutkach ukraińskiego kryzysu.
Królewskie powitanie
Pierwsza wizyta Obamy w stolicy UE to także jego debiut na belgijskiej ziemi. Bruksela przeżyła stan oblężenia, jak każde miasto odwiedzane przez amerykańskiego prezydenta. Od wtorku po południu do środy wieczorem zamknięto dla ruchu centrum, w którym stoi zajmowany przez delegację amerykańską The Hotel, należący do sieci Hilton. Air Force One wylądował na podbrukselskim lotnisku Zaventem o 21.30 we wtorek. W zupełnej ciszy, bo zwykle głośne o tej porze niebo zostało zamknięte dla normalnego ruchu lotniczego.
Na amerykańskiego prezydenta czekał na płycie lotniska premier Elio Di Rupo, co jest standardem: szef rządu wita szefa rządu. Ale dla lidera najpotężniejszego państwa świata zrobiono wyjątek i na lotnisko pofatygował się dodatkowo sam Filip, król Belgów. Obama wsiadł do przetransportowanego z USA cadillaka i wielka kolumna pomknęła do centrum Brukseli. Prowadzili ją belgijscy policjanci na starych harleyach davidsonach, trzymanych w garażach na specjalne okazje i wyczyszczonych dla amerykańskiego gościa.
W środę rano Obama w towarzystwie króla Filipa i premiera Di Rupo pojechał na cmentarz w Waregem, gdzie pochowanych jest 368 amerykańskich żołnierzy, którzy zginęli za Belgię w czasie ?I wojny światowej. Obama podszedł do kilku grobów, w tym polskiego imigranta walczącego w szeregach armii amerykańskiej. Przeczytał też fragment wiesza „Na polach Flandrii" kanadyjskiego lekarza Johna McCraego. Jest to najsłynniejszy przykład liryki wojennej, a opisane przez Kanadyjczyka maki pokrywające groby poległych na polach Flandrii stały się symbolem pamięci o I wojnie światowej. Nazwał też Belgię jednym z najbliższych sojuszników USA.
Belgijskie media nie omieszkały zauważyć, że takich sojuszników USA mają sporo, bo podobnego określenia Obama użył już wobec wszystkich członków NATO, a indywidualnie wobec Wielkiej Brytanii, Francji, Włoch, Niemiec czy Polski. A także Korei Południowej, Japonii, Meksyku i Izraela. Co ciekawe, jeszcze mocniejszego określenia użył wobec Holandii. Przebywając w tym kraju, stwierdził, że „trudno znaleźć bliższego sojusznika".