Okoliczności uwolnienia – a przede wszystkim zniknięcia pięć lat temu – służącego w Afganistanie sierżanta Bowe'a Bergdahla nadal wzbudzają w Stanach Zjednoczonych poważne kontrowersje. Pojawiły się zarzuty, że mógł on oddalić się ze swojej jednostki z własnej woli, co można by uznać wręcz za dezercję. Wątpliwości wyjaśnić ma zarządzone właśnie śledztwo na najwyższym szczeblu.
Na czele komisji dochodzeniowej stanął generał-major Kenneth R. Dahl, zastępca dowódcy I Korpusu armii amerykańskiej w bazie Lewis-McChord w stanie Waszyngton. Ten zasłużony i wielokrotnie odznaczany (także za zasługi na polu walki) wojskowy doskonale zna warunki służby w południowym Afganistanie, gdzie przebywał w latach 2010–2012 (był tam zastępcą dowódcy 10 Dywizji Górskiej). Posiada też kwalifikacje do prowadzenia nietypowej sprawy Bergdahla jako specjalista w dziedzinie psychologii społecznej.
53-letni, a więc zbliżający się do końca kariery wojskowej generał, oceniany jest jako mało podatny na ewentualne naciski polityczne. To o tyle istotne, że sprawa Bergdahla stała się już przedmiotem sporów na tle politycznym.
Republikanie w Kongresie zarzucają administracji Obamy, że podejmując rokowania z talibami, zachęciła terrorystów do kolejnych prób porywania żołnierzy. Swojego niezadowolenia nie ukrywa też rząd Afganistanu.
W oficjalnym komunikacie Departamentu Obrony napisano, że w sprawie Bergdahla będzie prowadzone rutynowe postępowanie. „Ten typ dochodzenia nie jest niczym niezwykłym i ma służyć ustaleniu faktów po zdarzeniu" – stwierdza dokument. W przypadku Bergdahla jest jednak sporo wątpliwości.