W najbliższy piątek szczyt UE zatwierdzi kandydaturę Jeana-Claude'a Junckera na szefa Komisji Europejskiej. Wbrew Wielkiej Brytanii, której premier poprosił już o głosowanie w tej sprawie. Będzie ono miało tylko symboliczne znaczenie. Wiadomo, że David Cameron może liczyć maksymalnie na poparcie Viktora Orbana, co nie da mu mniejszości blokującej. Juncker więc i tak zostanie wybrany, a brytyjski premier tylko publicznie pokaże swój zdecydowany sprzeciw wobec Luksemburczyka.
Brytyjska prasa od tygodni krytykuje kandydaturę Junckera, przedstawiając go jako kandydata starej Europy, która dziś potrzebuje zmian. Ale nawet ci, którzy nad Tamizą są krytyczni wobec byłego luksemburskiego premiera, zgadzają się w jednym: David Cameron zastosował niewłaściwą strategię postępowania.
– Błędem było potraktowanie Junckera jako czerwonej linii. Cameron wyobrażał sobie, że będzie tak jak w przeszłości: nikt nie zdecyduje się na obsadzenie wysokiego stanowiska w UE wbrew woli dużego państwa członkowskiego. Przeliczył się – mówi „Rz" John Sprinford, ekspert londyńskiego think tanku Centre for European Reform.
Okazało się, że inne państwa unijne są już zmęczone destrukcyjnym zachowaniem Camerona: oporem wobec paktu fiskalnego czy żądaniem renegocjacji unijnych traktatów, tak aby Wielka Brytania odzyskała UE część swojej suwerenności. Uważają, że Cameron jest niekonstruktywny i nie potrafi zawierać kompromisów, tak potrzebnych we wspólnocie 28 interesów narodowych.
Krytycy wytykają mu zresztą, że batalię o Junckera przegrał na własne życzenie, gdy kilka lat temu zdecydował o wyprowadzeniu torysów z największej grupy politycznej – Europejskiej Partii Ludowej, zakładając egzotyczną Frakcję Europejskich Konserwatystów i Reformatorów z udziałem m.in. PiS. Gdyby został w EPL, miałby wpływ na proces nominacji kandydata tej grupy na szefa Komisji Europejskiej, i to na bardzo wczesnym etapie.