Cała sprawa przypomina wydarzenie z historii kółka myśliwskiego, które postanowiło odstrzelić zwierzę podlegające ochronie pod pretekstem, że jest z pewnością chore na wściekliznę – w taki sposób podsumował w wywiadzie dla „Spiegla" historię swego upadku były prezydent Christian Wulff.
Zwierzyną łowną jest oczywiście on sam, a myśliwymi niemieckie media. W przekonaniu Wulffa to „Bild" rozpoczął na niego polowanie, do którego na zasadzie owczego pędu przyłączyły się inne media.
Grzebano w jego życiu osobistym, szukano najmniejszego śladu, który mógłby uzasadnić oskarżenia o korupcję i wykorzystywanie stanowiska do celów osobistych. W medialną kakofonię uwierzyć miała prokuratura, która w lutym 2012 roku wystąpiła z wnioskiem o pozbawienie prezydenta immunitetu, aby prowadzić przeciwko niemu śledztwo.
Następnego dnia prezydent RFN złożył swój urząd, zaledwie po 20 miesiącach jego sprawowania. Prokuraturę interesował pewien rachunek hotelowy z 2008 roku na sumę 745 euro. Zapłacił go producent filmowy Dawid Groenewold. On też miał wynająć dla Wulffów namiot na słynnym monachijskim święcie piwa Oktoberfest.
Dzisiaj, już po wyroku uniewinniającym, który uprawomocnił się kilka tygodni temu, prezydent atakuje z całą stanowczością nie tylko media, ale i elity polityczne, zwłaszcza z własnego środowiska partyjnego CDU. Zarzuca im, że nie broniły go, rzucając na pastwę goniących za sensacją gazet.