We wtorek ciężkie walki trwały wokół dworca kolejowego w stolicy Donbasu. W ciągu doby zginęło przynajmniej 13 ukraińskich żołnierzy i kilkunastu cywilów. Straty po stronie separatystów nie są znane.
– Prezydent Poroszenko doszedł do wniosku, że po katastrofie malezyjskiego samolotu pojawiły się korzystne warunki do odbicia utraconych terenów. Zachód przestał bowiem naciskać na wprowadzenie rozejmu i zobaczył cały cynizm rebeliantów – mówi „Rz" Andreas Umland, ekspert Akademii Kijowsko-Mohylańskiej.
Milionowa stolica Donbasu była wczoraj wymarłym miastem. Na apel władz ludzie schronili się w piwnicach albo wyjechali na wieś. Z powodu uszkodzenia sieci woda nie docierała do wielu dzielnic. W centrum coraz więcej domów miało ślady uszkodzeń. W nocy z poniedziałku na wtorek walki trwały dosłownie kilkaset metrów od miejsca, gdzie rebelianci przekazywali malezyjskim ekspertom czarne skrzynki boeinga 777.
Rosja zgromadziła 41 tys. żołnierzy i 150 czołgów na granicy z Ukrainą
W ciągu ostatnich tygodni ukraińska armia wyjątkowo skutecznie wyparła rebeliantów z mniejszych miejscowości w obwodach donieckim i ługańskim, w tym Kramatorska i Słowiańska. To spowodowało, że rebelianci wycofali się do stolic obu regionów. Tu jednak walki mogą być o wiele trudniejsze, bo rebelianci dobrze przygotowali się do miejskiej partyzantki. Dla Ukraińców dodatkowym wyzwaniem jest rozkaz Poroszenki, aby nie używać czołgów i samolotów i chronić ludność cywilną. Prezydent zapowiedział także, że ze strefy walk zostanie wykluczony obszar w promieniu 40 km od miejsca katastrofy malezyjskiego samolotu. To z kolei powoduje, że ukraińskie wojsko nie może przeprowadzić ofensywy przez środek obszaru zajętego przez rebeliantów i przeciąć go na pół.