To nie była dobrze przemyślana sekwencja. Johnson poleciał w poniedziałek do Edynburga, aby przekonać Szkotów do uratowania Zjednoczonego Królestwa.
– Przyjechałem dziś do Szkocji, aby jasno zadeklarować, jak wielkim jestem zwolennikiem utrzymania naszej unii. To jest nasz wspólny atut, dzięki któremu jesteśmy silniejsi, bezpieczniejsi, bogatsi – ogłosił.
Ale w tej samej chwili w Londynie pod przewodnictwem Micheala Gove'a po raz pierwszy zbierał się specjalny komitet XS, który ma od tej pory każdego dnia nadzorować przygotowania do wyjścia kraju z Unii 31 października bez żadnego porozumienia. Widomy sygnał, że brytyjski rząd nie zamierza brać pod uwagę oczekiwań Szkotów.
Dlatego szkocka premier Nicola Sturgeon nawet nie starała się owijać w bawełnę. – Johnson jest jednym z tych polityków, którzy są w największym stopniu odpowiedzialni za bagno, w którym znaleźliśmy się z powodu brexitu. To ten, który oszukał ludzi w kampanii przed referendum rozwodowym i który dziś jest gotowy wyprowadzić kraj z Unii bez żadnego porozumienia. Dla większości mieszkańców Szkocji to jest przerażająca perspektywa – mówiła przed spotkaniem z Johnsonem. Jej zdaniem twardy brexit spowoduje utratę w prowincji 100 tys. miejsc pracy, a średnie dochody mieszkańców skurczą się o 2,3 tys. funtów rocznie.
W czerwcu 2016 r. tylko 38 proc. Szkotów opowiedziało się w referendum za wyjściem ze Wspólnoty, 62 proc. było za pozostaniem w niej. Za sprawą Anglików prowincja została więc wraz z resztą królestwa wepchnięta w proces, którego nie chciała. Wówczas jednak wydawało się, że po brexicie bliska współpraca Wielkiej Brytanii z kontynentem zostanie utrzymana. Teraz, kiedy to jest coraz mniej prawdopodobne, nastroje secesjonistyczne szybko zyskują na sile, bo Szkoci zaczynają rozumieć, że nie ma innego sposobu na uniknięcie twardego brexitu.