W czwartek były polski premier będzie przewodził po raz drugi spotkaniu przywódców Wspólnoty. Ale to wydarzenie ze środy, szczyt w Mińsku z udziałem: Angeli Merkel, Francois Hollande'a, Władimira Putina i Petra Poroszenki, zaprzątać będzie uwagę mediów.
– Tuskowi nie udało się odebrać inicjatywy w sprawach zagranicznych głównym stolicom Unii – przyznaje w rozmowie z „Rz" Camille Grand, dyrektor paryskiej Fundacji na rzecz Badań Strategicznych.
Nie tak to miało wyglądać. Gdy 1 grudnia Tusk przejmował schedę po mało charyzmatycznym Belgu Hermanie Van Rompuyu, mówiono o przełomie. Oto po raz pierwszy w historii Unii urzędujący premier dużego europejskiego kraju zadecydował się na porzucenie stanowiska na rzecz teoretycznie prestiżowej posady przewodniczącego Rady Europejskiej, której kompetencje są jednak słabo zdefiniowane.
– Tusk będzie musiał sam określić granice swoich kompetencji, rozepchnąć się, aby stworzyć pole do działania – mówił jesienią zeszłego roku „Rz" Daniel Gros, przewodniczący Europejskiego Centrum Studiów Strategicznych (CEPS). W najważniejszej sprawie, jaka dziś absorbuje Unię, to się jednak Polakowi na razie nie udało. Negocjacje z Moskwą prowadzi Merkel przy okazjonalnym wsparciu Hollande'a, a Tusk nie jest do nich dopraszany.
– To jest normalne. W sprawach zagranicznych kompetencje Brukseli są słabe. A gdy wybucha gorący kryzys, inicjatywę przejmują duże kraje Unii, bo potrafią szybko reagować. Wyobraźmy sobie, że każda decyzja wymagałaby jednomyślnego poparcia wszystkich państw Unii, w tym Grecji i Węgier, które są podatne na argumenty Moskwy. Wówczas Putin mógłby rozgrywać Europę, jak tylko chce – tłumaczy Sonia Piedrafita, ekspertka CEPS.